Pączki

Pączki

poniedziałek, 30 września 2013

Matka na siłce, czyli Pączki spacerują a mama wyciska

Co ma wspólnego pączkowy spacer z siłownią mamuśki? OOOOj dużo. 

Przed spacerem podwójna mama robi rozgrzewkę - biega po domu jak goniona przez psy, zbierając do torby wszystkie NIEZBĘDNE rzeczy - picie, jedzenie, przebranie ( teraz troszkę mniej bo i tak na mrozie się nie przebierzemy), pieluchy, zabawki itd. Biegnie z jęzorem na brodzie, bo cierpliwość małych spacerowiczów jest ograniczona do jakiś 5 minut na dywanie. 

Po pierwszej rozgrzewce ćwiczenia kardio ( jak się wyrobić i nie wkurzyć i nie paść na serce biegając w butach, w kurtce i szaliku po domu). Gotowa już do wyjścia organizatorka wyprawy przygotowuje do wyjścia Pącze. Pącze nie współpracują, żeby zwiększyć poziom ćwiczeń mamy na hard. Bluzy, kurtki, czapki, buty ( panowie bez adidasów z myszką miki nie pokazują się ludziom na dzielni). 

Ciąg dalszy - Pączki teleportują się z 3 piętra na parter. Nie nie - nie windą! Mamusiowymi siłami natury. W fotelikach samochodowych ( teraz a nie wiem co będzie za 3 kg!). 

Na parterze Pącze czekają na mamę i na tajemnicze pojawienie się wózka

Pączki czekają a mama zagłębia się w czeluści piekieł ( tzn. piwnicy)

Wózkownia na końcu 5 schodków i nasza karoca 

Po kilku rozgrzewkach następuje trening właściwy. Pchanie 2 kolosów w ich karocy przez 2-3 godziny non stop. 23,5 kg wózek w wersji spacerowej + Filip 7,5 + Olaf 8,7 + inne bajery = 40 - 45 kg. Spacer to jazda a nie np. siedzenie na ławce w parku. Teoria Filipa - wózek jest żeby jeździł a nie stał. HOŁ. 

Prawy - Olo śpi. Lewy - Fifi podziwia las. 

Ja juuuuż nie chcę w karocy! Teraz u mamy chceeee! ;)

Na koniec w ramach streczingu tudzież rozciągania Pączki się w tajemniczych okolicznościach rozpakowują na klatce z wózka do fotelików, wózek się rozkłada i idzie sam do wózkowni a Pączki się teleportują magicznie na 3 piętro.

Hm jeśli mnie jeszcze raz ktoś zaprosi na aerobik albo siłownię jak pójdą spać wieczorem to będę niedelikatna. HOŁ. 




niedziela, 29 września 2013

Shopping szajba, czyli w końcu zerwała się ze smyczy

Jak to cały dzień Cię nie będzie mamo?!?!

Gdzieś tam jakiś polski Etiopczyk wygrał maraton, a ja w tym czasie pobiłam jeden z osobistych rekordów czasowych, wydolnościowych i tęsknych. Mianowicie pierwszy raz od urodzenia Pączków wyszłam/wyjechałam z domu na całe 8 godzin! Biorąc pod uwagę, że poprzedni rekord to 4 godziny to naprawdę jest się czym cieszyć :)

Pod pretekstem zakupu fotelików do szamania porwałyśmy mężową Toyotę i we dwie członkinie fanklubu Ikei pognałyśmy wydawać mamonę w ramach podwójnej mamy trybu ucieczki. Zakupy, zakupki, zaaaaakuuupy :) powinno być przez duże Z :) A do tego damskie ploteczki o życiu w rozpędzonym aucie ;) "Zawsze jak z Tobą jadę to się tak dziwnie boję.." Hm :) Nie wiem, czy to komplement :P

Czy tęskniłam? O dziwo mniej niż sądziłam. Z mojej strony tylko jeden telefon kontrolny do domu. Ze strony ojca - opiekuna głównego w tym dniu - też tylko jeden i to "reklamówek z ciuchami zapomniałaś" :P 

Wniosek - akcja do powtórzenia co weekend. Tylko czy nasz budżet to wytrzyma? Jeśli sierpniowa wypłata się w końcu nie skrystalizuje w portfelu to raczej nie bardzo.

ps. stanik do biegania dołącza do kurtki do biegania i butów i koszulki. To chyba czas w końcu zacząć..biegać? 


piątek, 27 września 2013

Po co komu brat cz 1

Taki przerywnik kawowy dla moich czytaczy :)

Scenka z dzisiaj pt. "brat to rzecz niezbędna" .

Gotuję w kuchni. Oni na dywanie bo listonosz był i pobudka domofonowa. Z pokoju, z dywanu dochodzą dźwięki standardowej rozpierduchy, więc ja spokojnie blenderuję na trzy dni do przodu. W pewnym momencie dociera do mnie, że jest cicho. Za cicho. Nie ma jęków Piszczała. Biegnę do pokoju.

A tam Olo grzecznie bawi się swoim Fidusiem, a Fifi... z zafascynowanie miętoli w buzi ... stopę brata.

Niestety zanim zrobiłam fotę, Fifi już oczywiście przestał się zajadać.

Nie ma to jak skorzystać z brata zamiast z gryzaka.


ufff już piątek

Piątek piątunio już jesteś! Tak - mimo, że nie pracuję ( jeju już od...jakiś 10 miesięcy!) też czasem z radością wyczekuję piąteczka. Oczywiście głównie w tych tygodniach, w których w ogóle ogarniam jaki jest dzień tygodnia, czyli czasem.

Za nami intensywne dni pod znakiem wielu spraw równocześnie, więc kalejdoskopowo:


  • lekarze - wizyty kontrolne - ortopeda chłopcy, chirurg Olafa, rehabilitacje Filipa ( metoda NDT), ortopeda Tomka ( kontuzyjnie jest :( ), USG ja - i to wszystko w ciągu 4 dni! Baj de łej nie udało się potwierdzić teorii jakoby w brzuchu został mi trzeci bliźniak powodując 7 kilową nadwagę :P 
  • meble przyjechały - czas przygotowań domu do intensywnego etapu rozkładu przez Pączkowanie oficjalnie rozpoczęty! Meble z wersji niższej niż stojący Olaf pojechały na wakacje do Agroturystyki w Pilonie. Nowe wyższe, pakowniejsze i stabilniejsze komody, kredensy itd. same nie chciały się poskładać :( w ruch poszła szwagrowa wkrętarka i ślubne wino z Mołdawi i w dwa wieczory już stoją. W tym miejscu przeprosiny dla sąsiadów za młotek i wkrętarkę o 1 w nocy. ( foteczki jak skończę dziś rozpakowywanie )
  • goście przychodzili więc nie bardzo było kiedy blogować. Wielki plus indiańskich gości to gofery z myszką miki z odkurzonej po miesiącach gofrownicy. I w sumie paluszki znalezione za kanapą w momencie chcicy na chrupanie. Dzięki Hanka za ukrycie ich na później ;)
  • wycieczka instruktorska do Warszawy się przygotowuje z moją pomocą w każdej wolnej chwili
  • i na domiar złego kilka dni lało, więc 1 spacer w ciągu 4 dni, skończony w ulewie i katarem moim ( na szczęście moim). 
Zgodnie z teorią Olafa wszystko da się włożyć do mordki.

To co Filip lubi najbardziej - nicnierobienie. 





poniedziałek, 23 września 2013

Dzień Świra

Na przekór wczorajszemu wpisowi o uporządkowanym dniu, dziś Filip od rana serwuje mi dzień świra. Niby wszystko jest zgodnie z planem, ale przy tym wrzask, pisk, jęk ponad normę. Czas spać - ryk. Czas na obiad -ryk. W trakcie obiadu - ryk. 

Poziom ogarnięcia świata  przez oszalałą matkę najbardziej pokazuje nasze menu dzisiejsze.

Oni - mleczko, kaszka, obiadek na parze z kurczaczkiem .. 
Ja - ryba po grecku (na śniadanie!), kawa, herbata, kawa i zupka chińska z Radomia. Na kolację będzie czekolada oreo bo tylko o niej dziś śnię..

Nawet zdjęcia nie będzie, bo mimo, że od 20 minut śpią to nie mam weny na fotki. Hoł. 

niedziela, 22 września 2013

o jedzeniu, spaniu i kupaniu - nasz busy day

To będzie post o naszym dniu powszednim. Na wszelki wypadek gdyby zajrzał tu ktoś poszukujący czegoś więcej niż porannego czytadła w pracy :) Lub dla niedzietatych czytaczy, co by się mogli upewnić, że jeszcze nie czas rezygnować z kawalerskiego stanu :)

Mimo, iż zębole uprzykszają Pączkom ich sielankowe dotąd życie, nasze dni z grubsza wyglądają podobnie.

6-miesięczych Pączków dzień powszedni 

4:00 - 5:00 - czas na mleko 

6:00 - 7:00 Pączki mówią rodzicom "dzień dobry"


7:00 - 7:30 - Troskliwe misie albo inna bajka - czas higieniczno-kosmetyczny mamy

7:30 - mleczko mleczunio II 

8:00 - 9:30 - zabawy różne, różniaste pt. "byle do drzemki"


9:30 - 11:30 - Jezu w końcu śpią! Mama bloguje, sprząta, gotuje i ogląda Ostry Dyżur

11:30 - II śniadanie ( kaszka wachlowana przez mamę łyżką)

12:00 - 13:00 - zabawy na dywanie 


13:00 - Pączki degustują obiad przygotowany przez mamę, a w sumie przez parowar.

13:30 - 15:00 - eksplorujemy okolicę (jeśli nie zasnęli to do 15:00, jeśli śpią to chodzimy aż się wyśpią)

15:00 - 16:30 - sen ich, odpoczynek telewizyjny mamy

16:30 - deser owocowy 



17:00 - 18:00 zabawy wspólne z mamą z wykorzystaniem ostatnich jej sił w ciągu dnia

18:00 - 19:00 - jednoczesna kąpiel obu chłopców ( zdjęć porno nie będzie :P bo mi potem nie wybaczą :P )


19:30 - kooooooooooooooniec pączkowego dnia

19:30 - 04:00 - czas mamy + taty do zagospodarowania wedle nastroju 




sobota, 21 września 2013

powróciliśmy po przerwie

Oficjalnie przepraszamy za tak długą przerwę :) Jednak każdy kto choćby raz był w naszym mieszkaniu zrozumie konieczność remontu w dużym pokoju. W końcu udało mi się ( nam się jeśli uwzględnimy jakieś 20% roboty Tomka i 20% cudownej pracy sympatycznego elektryka) zmienić system oświetlenia i kolorystykę ścian. Baj baj reflektory dające po oczach jak na przesłuchaniu. Baj baj fioletowo zielone pasy i trójkąty na ścianach. W czasie między środą (elektryka czas start) a sobotą cała praca została wykonana, a efekt w końcu zadowalający :) W sumie powinnam dodać ostatnie pół roku jęczenia mężowi: "No weź, no spójrz, a może jednak?..". Udało się i teraz na 3 ścianach stepy bengalskie a jedna w pasy fioletowo-biało-zielone ( na pamiątkę z sentymentu).

O jakości majstra nie świadczy sprzęt a umiejętności ;) - Marta i jej szpachelka..do tortów.

Jak udało nam się zrobić remont ( i posprzątać po nim bo - TAK- już jest czysto :) posiadając dwa pokoje i nie wywożąc chłopców do babci? A więc Pączki w większości przespacerowały lub przespały remont. Kucie ścian pod elektrykę - spacer z mamą;drugi dzień kucia - drugi spacer z mamą; szpachlowanie i malowanie farbą podkładową (tak tak fioleciku im się kiedyś zachciało :P )- spacer z babcią; malowanie 2 warstw i sprzątanie - wieczorno - nocny sen Pączków. A teraz się wietrzy a Pączki od 2 godzin kimają w pokoju obok otuleni kołderkami. 

ps. niebawem czas jeszcze na wymarzoną przez mego męża czerwoną ścianę w kremowej kuchni :) jak tylko pył w ciągu kilku tygodni opadnie :P



wtorek, 17 września 2013

co już umiemy?

Przed pojawieniem się Pączków dużo czytałam o pielęgnacji dzieci, wychowaniu itd. Ale jakoś umknął mi fakt, że noworodki to takie stworzonka głupsze niż psiaki, które absolutnie nic nie potrafią. W sumie wiedzą tylko jak oddychać chyba. Nawet niby odruchowe ssanie nie u każdego dziecka ujawnia się od razu ( na szczęście chłopcy szybko skumali). Zaskakiwało mnie, że Pączki nie potrafią chwytać, a nawet patrzeć na coś oddalonego o kilkadziesiąt centrymetrów!

Myślę, że przez pół roku przeszliśmy razem długą drogę od tępawych psiaczków do całkiem kumatych bobasów :)




Co dziś potrafi Filip:

  • jeść z łyżki i pić sam z kubka niekapka 
  • leżeć na brzuchu jakieś 3 minuty bez wrzasku
  • złapać się za stopy i przyciągnąć do głowy ( myślicie, że to łatwe to spróbujcie )
  • wszamać każdą ilość jakiegokolwiek deseru ( ciekawe po kim to ma? ;) 
  • jednocześnie jeść i pierdzieć
  • wyraźnie i głośno wyrażać swoje potrzeby
  • trafić każdą rzeczą prosto do zaślinionego otworu gębowego.
  • zmusić innych aby go bujali na bujaku
  • tata twierdzi, że rzucać w niego smoczkiem też umie
Co potrafi Olaf:
  • leżeć na brzuchu jakieś 5 minut i próbuje pełzać
  • bardzo szybko jeść z łyżki i pić z kubka
  • podskakiwać 30 minut w pozycji siedzącej podtrzymywany przez kogoś
  • obracać się z pleców na boki i prawie na brzuch
  • samodzielnie się bujać na bujaczku na przemian prostując i zginając obie nogi
  • uśmiechać się szeroko do blondynek :) 
  • zasnąć nawet w wanience podczas kąpieli

Nad czym właśnie pracujemy:
  • obrotami z pleców na brzuch
  • strzelaniem z wiatrówki - ciocia P. obiecała, że poprowadzi zajęcia :P
  • siedzeniem  i pełzaniem
  • jedzeniem mięska

Ps. moje Pączki to już duże bobasy - Filip waży 7280 g ( dokładnie tyle ile Olo 2 miesiące temu ), a Olaf 8450 

niedziela, 15 września 2013

wSPAniały jubileusz Pączków

Nikt nam nie podskoczy jak widać :) Rośnie mi ochrona :)

Dziś o 10:00 i 10:02 nasi synowie skończyli pół roku! Jeju jak to szybko minęło ( buhahah ciekawe komu :P ). Nie do końca w związku z jubileuszem Pączków rodzice urwali się na 4 godzinki do SPA. Chłopcy w prezencie urodzinowym otrzymali bez limitu przytulanka i noszonka na rękach przez dwie babcie i dziadka, a rodzice w tym czasie - basenik, 3 sauny, jakuzee, masaże całego ciała ( Silver bell rulez a czekoladowe wyszczuplanie niewarte swojej ceny) i opalanko :) Ciężko powiedzieć kto był bardziej zadowolony ze swojej wersji świętowania? Potem jeszcze tylko wypad do restauracji na dopięcie przyjemnego dnia i czekamy na kolejny jubileusz. 

Garść 6- miesięcznych statystyk:
  • 199 dni razem :) choć myślę, że ja 199 a tatuś jakieś na oko 140-150
  • zmieniliśmy mniej więcej  2000 - 2500 pampersów
  • przez 5,5 miesiąca Pączki szamały mleczko prosto od ...mamy
  • od ponad półtorej miesiąca Pączki zajadają też owoce i warzywa i kochają wszystkie bez wyjątku
  • we wtorek dowiemy się ile ważą, ale obstawiam że Fifi koło 8 kg a Olo 9 kg
  • urośli do około 70 cm - sugeruję się wielkością przewijaka
  • łóżeczko Ola straciło już albo tylko 3 szczebelki ( ma chłopak wykop - będzie bramkarzem ;)
  • ilość chorób nerwowych w domu - nadal 0 :)




piątek, 13 września 2013

o braku czasu na miłość

Hormony buzują, powodując że raz po raz bierze mnie natchnienie na wspomnienia i podsumowania dotychczasowej drogi ( dodatkowym czynnikiem jest pewnie także zbliżający się jubileusz Pączków). Dużo myślałam też ostatnio o plusach i minusach posiadania podwójnego szczęścia w postaci bliźniąt. I zdecydowanie jeden "minus" chyba najbardziej spędzał mi przez te miesiące sen z powiek - brak czasu na miłość ( nie TĘ miłość ;) ). Chodzi o moją miłość dla Pączusiów i o czas na jej okazywanie. 

Pytałam wszystkie podwójne matki, które spotkałam, właśnie o to: "kiedy to się zmieni? kiedy znajdę czas, żeby po prostu kochać moich synów - przytulać, całować i mówić jacy są dla mnie ważni?". Większość odpowiadała, że za kilka lat!. Masakra.

Z każdym dniem, który następował po 15 marca przerażało mnie to coraz bardziej. Powoli przeobrażałam się w matkę - robota, który mechanicznie i zgodnie z jakimś odgórnym schematem przeprowadza obsługę dzieci przez całą dobę. W drugim i trzecim miesiącu istnienia Pączków robiłam przerwy "w obsłudze" tylko na 5-6 godzin snu. Nawet na jedzenie szkoda było cennego czasu. 

Jednocześnie przez cały ten czas zdawałam sobie sprawę, że to chore i NIESPRAWIEDLIWE. Zazdrościłam innym matkom, że w ciągu dnia znajdują czas dla własnego dziecka. Nie NA OBSŁUGĘ, ale dla niego. Na całą tę miłość i czułość. Mi brakowało czasu nawet na siku.

Czy dziś jest inaczej? Na szczęście tak. Dzięki większemu zaangażowaniu T. w opiekę nad chłopcami, stopniowo od czerwca było coraz łatwiej.Powoli znajduję w końcu czas dla każdego z chłopców osobno. Nie jest go dużo i często skutkuje bajzlem w mieszkaniu. Coś za coś. Zaczyna się układać i coraz częściej się przytulamy, całujemy ( korzystam póki się nie bronią) i bawimy się. 

ps. hormony się uspokajają i już nie płaczę na reklamach a jedynie na filmach i programach o dzieciach :)


Moje najukochańsze zdjęcia z tamtego okresu :)

czwartek, 12 września 2013

cienie i blaski - tym razem o cieniach podwójnego macierzyństwa

Dawno nas tu nie było :) A wszystkiemu winne zęby, choć w sumie bardziej ciągły brak zębów u Olafa. Męczy się biedny całe dnie i budzi z płaczem w nocy. W kontraście z nim Fifi wydaję się być teraz mega grzeczny ( może już mu tak zostanie : )

Winna jestem trochę więcej uczciwości w tym całym blogowaniu. Bo najwyraźniej odnosi się wrażenie, że opisywana tu nasza bliźniacza przygoda trąci sielanką i toczy się gładko i kolorowo. Szczerze "mówiąc" czasami jest wręcz na odwrót, ale czy chcielibyśmy czytać ( a ja pisać ) codziennie ile godzin płakał Olo lub ile godzin jęczał Fifi? Dla mnie nie byłoby to zbyt budujące :)

Więc dla uczciwości i zachowania pełni obrazu - bliźniaki to ciężki kawałek chleba. Tak - jest niełatwo. Wymagają pracy i obsługi przez calutki dzień - ciągle się kogoś karmi ( "na piersi" - około 8 h dziennie), z kimś bawi, komuś zmienia pieluszkę ( w pierwszych miesiącach 12-15 pampersów dziennie, teraz 10-12). Często wymagają obsługi obaj na raz, co z drugiej strony oszczędza czas. Bardzo często też wymuszają uwagę płaczem, a gdy jeden płacze, drugi zwykle mu wtóruje. Do ryku można się przyzwyczaić, można też próbować zrobić wszystko, żeby ryku nie słyszeć ( czego akurat ja nie stosuję, próbując nie przyzwyczajać chłopców do natychmiastowego zaspokajania ich potrzeb). 

Nie mogę też narzekać, aż tak bardzo. Trafiły mi się wyjątkowo nieproblematyczne egzemplarze - dużo śpią i to przeważnie jednocześnie, nie mają na nic alergii, wszystko lubią jeść. Ominęły nas kolki, a nawet wszystkie bliźniacze komplikacje neurologiczne czy inne. (nie ma to jak dobrze wypieczone pączki i 39 tygodni w brzuchu mamy ). 

Więc dlaczego staram się patrzeć na moje życie optymistycznie i zarażać Was na tym blogu? Bo nie dosyć, że jakby nie mam wyjścia ( to mój realistyczny optymizm), to jeszcze wierzę, że dostajemy od Boga ( lub od losu jak kto woli) dokładnie tyle ile jesteśmy w stanie unieść. Widocznie jeden dzidziuś na raz to dla Marty i Tomka zbyt małe wyzwanie :) 



Bezzębne malinowe wampiry :)

poniedziałek, 9 września 2013

zębate nieSZCZĘŚCIE

Biedny Olafek boleśnie ząbkuje :( Wiem, że każde dziecko to czeka, ale doskonale pamiętam jak cierpiałam na studiach przez wyżynające się zęby mądrości ( 3 lata zawsze w maju i czerwcu na sesję w pizdu!). 

Przez sporą część dnia zastanawiałam się, czy ktoś nie podmienił mi dziecka i gdzie się podział mój pyzaty uśmiechnięty bobo?! W zamian do szyi uczepił mi się słodki, lecz zaryczany i bardzo niezadowolony maluch. 

Tak przyklejeni spędziliśmy razem całe popołudnie i wieczór. Dzięki losowi za nosidełko na brzuch, bo inaczej Fifi nie doczekałby się choćby zmiany pieluchy, ani żarełka. 

Czy są jakieś sposoby na małe cierpiące dziecko? Muszę się dokształcić w tej dziedzinie, zwłaszcza że niebawem pewnie dołączy do klubu Fifion. Przydałoby się też wyskoczyć gdzieś w tygodniu podładować akumulatory "na zapas". Jakieś propozycje? Ktoś? Gdzieś? Coś? :)

Olo bloguje :)

niedziela, 8 września 2013

ctrl + c, ctrl +v ? - tak podobni a jednak różni

Ciągle słyszę pytanie o to czy chłopcy są identyczni z wyglądu i z charakteru. I nie, nie denerwuje mnie jeszcze ciągłe odpowiadanie :). W końcu pytanie jak każde inne. Ale przez ciągłą konieczność odpowiadania, sama zastanawiam się nad tym, czy są czy jednak nie są tacy sami.

Niestety teza naszej ginekolog, jakoby trafiły nam się w sposób naturalny jednojajowe Pączki jest teraz do potwierdzenia jedynie poprzez badania genetyczne. Wszystko dlatego, że Fifi ujawnił się na monitorze dopiero w 16 tygodniu ciąży ( zdecydowanie brak parcia na szkło ma po tacie :P ). Z tego powodu też nasza ciąża spędzała sen z powiek ordynatorce i zmuszała nas do leżenia w szpitalu w sumie ponad miesiąc :(

Trójosobowe przytulanie, bo Pączki już walczą o mamę


Cały czas wszyscy dywagują - jedno, czy też dwujajowe Pączusie? Nie wiem. Dla mnie nie są identyczni z wyglądu. Może z powodu kilogramowej różnicy ( i 7 cm we wzroście, które już zniknęły ), może dlatego, że "matka zawsze rozpozna, bo serce matki wie ". Dla mnie mają całkiem inny kształt twarzy, inną mimikę, inne uśmiechy, nie do końca takie same oczy ( Fifi ma mniejsze) i oczywiście co widać na pierwszy rzut oka - Olo jest pulchniejszy ( delikatnie to określając :P ). 

Ostatnio częściej zaglądam to mojego ciążowego pamiętnika, zwłaszcza do tych zapisków związanych z marzeniami, wyobrażeniami i ...przypuszczeniami "przezbrzuszkowymi" co do charakteru Pączulów. 

Przypuszczenia co do Olafka potwierdziły się tylko w części. Owszem jest nerwowy i niecierpliwy tak jak mi się wydawało ( skoki na ktg w ciągu 2 sekund ze 120 na 180, bo nie dawaliśmy mu spać). Nadal dużo kopie tymi swoimi tłuściutkimi nóżkami. Ale z drugiej strony Olo to dziecko idealne. Odkąd ciemna mamusia skumała, że dzieci śpią dwa razy dziennie ( :)), ten syn nie sprawia absolutnie żadnych problemów. Śpi, je, bawi się, śpi, je, bawi się...i tak według schematu. Uśmiecha się szelmowsko od momentu, gdy z samego rana otworzy oczy. Priorytety Ola to sen i jedzenie jak u mamusi :) 

Fifi jest całkiem inny. Jego priorytetem jest bliskość ludzi. Przytulanie i widownia. Oto nieustannie walczy on. I nie ma zmiłuj. "weź mnie, weź mnie, weź mnie!". W sumie potwierdza to ciążowe gdybania o "prawym bliźniaku".  " Czy będzie się ciągle przytulał, żeby usłyszeć to samo znane bicie serca?!" - pytałam sama siebie w tamtym czasie. Tak. Jest też małym leniuchem, który ciągle kombinuje jak wykorzystać pomoc innych do uzyskania tego co mu się marzy :). Po przebudzeniu rano głośno (  acz radośnie) pisko - wrzaskiem oznajmia, że wstał i że wszyscy inni też już powinni. 

Jednojajowi ? Nie wiem. Dla mnie to Olo i Fifi :) Chociaż fajnie by było odkryć kiedyś, że rozumieją się bez słów i kochają jak bliźnięta jednojajowe. 

sobota, 7 września 2013

o "już nigdy"

Chłopcy mają już prawie pół roku, a mnie raz po raz dopada nostalgia z powodu mijającego czasu. Niemal codziennie dostrzegamy jakieś nowe umiejętności: picie z kubka, siadanie przy lekkim podparciu, wybieranie sobie zabawki wedle gustu, a nie jak dotąd tej którą podała mama. Po każdym takim odkryciu najpierw jest radość, a potem lekki żal, że tak szybko rosną.

leniwe poranki

Największe ukłucie w serduchu przyszło wczoraj. Oficjalnie i ostatecznie cycki mamy stały się znów jej własnością, a nie jak dotąd dobrem prawie publicznym ( w końcu mamy za sobą obnażanie się m.in. w parkach). Teraz mleczko serwujemy w naszym domu tylko z butelki lub kubka. 

Jedyną osobą w domu, która zauważa różnicę w sposobie serwowania posiłków jestem na szczęście ja sama. Pączki wydają się wcale nie przejmować tym faktem. Dla nich już od dwóch tygodni cycka mogłoby nie być, tak mocno ciekawi ich świat poza dekoltem mamy. Brak zainteresowania z ich strony przechylił szalę, przyspieszając wcześniej planowaną datę o tydzień. No cóż. 

Myślałam szczerze mówiąc, że będę się cieszyć, kiedy era cyckolubów w końcu minie... Odliczałam dni do odzyskania cielesnej wolności. I chyba jest jak sądziłam.. A jednak nie do końca. Nigdy więcej nie będę karmić nikogo w ten sposób?!

Olafek kilka godzin po narodzinach. Pierwsze chwilę mamy, syna i cycka :)


Takich "nigdywięcejów" jest w życiu matki bardzo dużo i to właśnie one kołaczą mi się często w głowie, tym bardziej, że nie planujemy więcej dzieci. Jeszcze troszkę i nigdy więcej nie będę musiała wstawać na karminie o 4 rano, nigdy więcej nie będę musiała wysłuchiwać płaczu przez kilka godzin dziennie, nigdy więcej nie będę ....

A z drugiej strony przecież jak dorosną to już nigdy nie zobaczę tych uśmiechniętych mordek wystających spomiędzy szczebelków w łóżeczku o 4 nad ranem, nigdy już potem nikt nie będzie się tak uśmiechał na mój widok, już nigdy więcej nie będę całować z taką radością męskich stóp,  nigdy więcej...

"fajnie, że wstałaś mamo" :)


Tak oto mnie natchnęło melancholijnie w pierwszym dniu bez karmienia piersią.. ( to pewnie hormony, ale warto było to uwiecznić, żeby nie zapomnieć.)

Ps. poryczałam się dziś przy kąpieli pączków. A przecież jak dotąd traktowałam te samotne kąpiele ( ja sama i kąpiel dwojga dzieci na raz ) jako konieczne zło, które trzeba szybko odpękać, bo zaraz w końcu pójdą spać..Ale przecież oni są tacy cudowni jak się pluskają, a niedługo już "nigdy więcej ..". 

środa, 4 września 2013

bliźniacze "must have"

Postanowiłam w ramach wolnego czasu zrobić ranking szczególnie trafnych zakupów bliźniaczej mamy, które w naszym przypadku szczególnie się sprawdziły. Pewnie nie przyda się obecnie wszystkim, którzy będą to czytać, ale może komuś gdzieś kiedyś posłuży :) ( tak albo nam przy kolejne podwójnej ciąży - buhahaha! ;) )

Bliźniaczej mamy must have ( kolejność przypadkowa, a ocena subiektywna)

1. Nasza super hiper karoca - wózek Danny Sport Twin wersja 3 w 1 jeden obok drugiego. ( http://www.bobowozki.com.pl/product_info.php?products_id=770&%3CosCsid%3E) Powinni dodawać, że jest to wersja terenowa dla " rodzin cygańskich wszędzie ciągle jadących". Jedyny minus to konieczność dodawania kombi w zestawie. Generalnie polski produkt o niskiej cenie, ale wymiata.

2. Pingwin. ( Fisher Price nazwał go Cuda Oceanu, ale nie mam pojęcia dlaczego). Prezent od pewnej cioci, który usypia pączki od kilku miesięcy. Jedzie z nami na wszystkie biwaki i pozwala chłopcom odciąć się od rozpraszających dźwięków zewnętrznych. (czyt. od wrzasków innych dzieci, hasających pod blokiem po godzinie 19:00 ). Zastąpił stety albo niestety wątpliwej urody śpiew mamy. 

3. Smoczki - powinny się nazywać nie "uspokajacze", ale "wieczorne zatykacze". Olaf odłożony do łóżeczka w ryk, mama smoczkiem cyk i mordka zakorkowana do 4-5 rano. Taram!

4. bujaczek, który da się bujać jakąkolwiek dostępną kończyną, lub w drodze wyjątku wibruje dzięki bateriom. 

5. niania elektroniczna - wszyscy dziwili się, że w tak małym mieszkaniu potrzebna jest nam niania ("  przecież ich usłyszysz"). Niestety w pewnym okresie ( 2-3 miesiące) pączki mieli kolosalny problem z jednoczesnym zasypianiem w swoim pokoju. Hardcorom polecam w takich przypadkach usypiać dwoje wrzeszczących dzieci na raz, gdy się jest w posiadaniu jedynie dwóch rąk. Jeden już prawie spał, gdy drugi dostawał histerii i cd imprezy. Dzięki niani udało się usypiać chłopców w dwóch pokojach jednocześnie. Biegałam na zmianę raz do jednego usypianego w jego pokoju, raz do drugiego pokoju przytulić kolejnego delikwenta. Gdy jeden zasnął a drugi nadal się darł, mogłam zamknąć wszystkie drzwi pomiędzy pokojami, włączyć nianię, bez strachu, że nie usłyszę jego płaczu. Najlepiej wydane 100 zł w tamtym okresie. A teraz pozwala rodzicom imprezować głośno, gdy pączki śpią w drugim pokoju w swoich łóżeczkach.  

6. wszystkie sprzęty pozwalające na obsługę dzieci bez konieczności dłuższego schylania się - stelaż do wanienki, przewijak na łóżeczko itp. Razem z serią masaży kręgosłupa, pozwoliły uratować nadwyrężony kręgosłup ( +20 kg w ciąży głównie w pasie plus operacja :( ).Noszenie dwóch kolosów po cesarce wystarczająco daje matce w kość. 

7. nosidełko na brzuch - dzięki niemu w przypadkach jedna mama + dwoje dzieci + spacer wykonalne okazało się pchanie karocy i niesienie małego szantażysty na rękach przez sporą część miasta. Przed zakupem nosidełka na brzuch widok matki pchającej wózek biodrem i niosącej wrzaskuna na rękach, musiał być przezabawny ( zdecydowanie niezbyt dla matki ).

8. Internet w telefonie  :P ( długie karmienia do najciekawszych nie należą - 8 h dziennie )

9. Blender - odkąd pączki wcinają zupki i deserki to właśnie blender z pojemniczkiem, jest najulubieńszą zabawką mamusi. 5 sekund i już :) ready home made jedzonko :). A jak słyszę o przecieraniu przez siteczko to śmiać mi się chce ( buahahaha). W życiu bym się z niczym nie wyrobiła. 

9. Samorozwieszająca się suszarka do prania - nie, nie mamy takiej ale marzy nam się :)

a ja już umiem tak :)

za to ja świetnie robię tak :)




wtorek, 3 września 2013

o prezencie premiera

Ostatnie dni to czas podejmowania niełatwych decyzji - osobistych, rodzinnych, zawodowych. I niestety jak to zwykle w życiu bywa, wszystko zbiega się na raz. 

Minęło 10 miesięcy leniuchowania w domu ( taaa od 6 miesięcy szczególnie :P ) i niebawem kończy się tzw. "urlop" macierzyński. ( kto to nazwał urlopem?!? że niby ma się kojarzyć z wypoczynkowym tak?!). Powoli powoli zbliża się moment, w którym przydałoby się określić w pracy, kiedy dokładnie mogą się mnie znów spodziewać. I tu następuje moment bezdechu spowodowanego paniką... MOJE PĄCZKI BEZE MNIE ? dłużej niż nasze dotychczas rekordowe 4 godziny?. Wiem wiem. Nie ja pierwsza muszę się otrząsnąć i znaleźć jakieś rozsądne rozwiązanie w postaci opiekunki czy żłobka. Choć z przerażeniem myślę, że kiedyś ( nie tak w końcu dawno), już po 3-4 miesiącach matki wracały do pracy. Ja chyba nie jestem tak dzielna jednak. 

Dzięki prezentowi premiera w postaci dodatkowych 26 tygodni urlopu (grrr) rodzicielskiego mogłabym wrócić do pracy dopiero na koniec maja 2014, co wydaje się psychicznie do zniesienia. I co pewnie okaże się najbardziej słusznym rozwiązaniem. Szkoda tylko fajnej pracy, którą naprawdę lubię. Bo w końcu tam czas nie stoi w miejscu przez prawie półtorej roku bez Marty. I powrót może być trudny, jeśli nie niemożliwy. Tak się martwię tym wszystkim, że całe noce nie mogę spać, mimo mega zmęczenia całodzienną pracą przy pączkach. 

Moi mężczyźni i sposób na nudę - Fifion ( jak widać od FIFA a nie FILIPA :P )

niedziela, 1 września 2013

Piszczał - o dźwiękach wwiercających się w mózg

Piszczał to mój syn. Na chrzcie dostał imię Filip, ale ostatnio najczęściej określany jest słowami: "terrorysta", "jęczał" i właśnie "piszczał". Tak właśnie - taka ze mnie matka. Bo mimo, że ciągle w myślach przywołuję się do porządku, żeby starać się mówić do synów używając jedynie pozytywnego języka i słodkich określeń, to jednak się nie da. 

Specjalnie dla tych, którzy nie mają dzieci opiszę dźwięki wydawane przez Piszczała w jak najbardziej wiarygodny sposób. Kot, który strasznie czegoś chce, sznaucer wyjący nad ranem. Tylko ja te dźwięki słyszę kilkadziesiąt razy w ciągu dnia. Mój syn (kochany, słodki, śliczny...) jęczy. Ciągle jęczy, bo ciągle mnie woła. Woła mnie jak ma jakieś realne potrzeby, to i owszem biegnę na ratunek. Ale woła mnie też tym wwiercającym się w mózg jęko-piskiem gdy się bawi, gdy leży i nic nie robi, gdy potrzebuje widowni, gdy mu się nudzi.  

Weź mnie! Weź mnie! Weź mnie! Leżę tu - weź mnie!


Staram się powtarzać sobie w głowie, że może  to jednak naprawdę jego specyficzny dar, taki swoisty talent muzyczny, który ja istota bez gustu muzycznego tłamszę w zarodku. Może będzie kiedyś słynnym muzykiem..... Może z taką mantrą wytrwam jeszcze troszkę.

Swoją drogą Filipek to naprawdę skomplikowana istota. Nie płacze zbyt dużo i uśmiecha się prawie zawsze, gdy się zbliżę tym swoim najpiękniejszym uśmiechem w rodzinie. Gorzej jak się oddalę choćby na dwa metry. Wtedy jęk. Aby go zrozumieć zakupiłam książkę "Język niemowląt". Czytam i szukam jakiegoś kodu na Piszczała. 

Ps. tata jutro zaczyna rok szkolny. Gratulujemy mu nowej pracy, ale jednocześnie smutno nam. Smutno mi. Znów całe dnie sami - ja, Piszczał i Olo.