Pączki

Pączki

sobota, 22 lutego 2014

tu może pozostać tylko jeden


Myślicie, że sytuacja ze zdjęcia u góry jest zabawna? (ja myślę że nawet tak :) A sądzicie, że jest wymyślona? (tego nie jestem pewna). To zdjęcie trzymam na pulpicie jakoś od połowy ciąży. Do niedawna zaśmiewałam się nawet do rozpuku. Niestety życie weryfikuje:) Hahaha w sumie nawet poczucie humoru może się zmienić :) Opis zdarzeń ostatnich dni przedstawię Wam najbardziej dobitnie - za pomocą autentycznych fotek "z zaskoczenia":

Olo: "Brat jak ja Cię kocham, daj dam Ci buziaka"

Jakiś czas potem...( z godzinkę czy dwie)
Olo: "There can be only one!!!"

Po walce, zmęczony Olo udaje się do swojego ulubionego kabelka od telewizji, któergo "nie wolno" szarpać. Ale to tylko przerywnik...

Olo

Kabelek mimo wszystko nie jest taki fajny jak własny brat :) 

Niestety musiałam w końcu odłożyć aparat i zareagować. Jeszcze by wcisnął Fifiego w podłogę biedaka. ( Który o dziwo nawet nie płakał, chyba zastanawiając się na czym polega ta fajna zabawa)


czwartek, 20 lutego 2014

Pączki w Księdze Dżungli

Tak sobie dziś pomyślałam, że moich synów swobodnie mogłyby wychować małpy, albo wilki. Wspinaliby się na co chcieli (nawet na drzewa, gdyby trafiło na małpią rodzinę), gryźli co chcieli, problemy rozwiązywaliby siłowo tak jak lubią a co najważniejsze zdecydowanie nie umarliby z głodu. Pamiętacie Księgę Dżungli z Mowglim (jakkolwiek to się pisze)? 

Takie mam dziś wnioski z ostatnich dni, że moi synowie nie umarliby z głodu nawet w dżungli amazońskiej, bo jedzenie znajdą wszędzie i za jedzenie biorą wszystko co znajdą na podłodze. Najczęściej wypowiadane słowa w naszym domu to po "nie wolno!" - "co jesz?!". Generalnie mimo codziennego odkurzania co chwila widzę, że coś żują - niteczkę, piasek z wycieraczki, kawałek błota z butów w korytarzu, listek od  kwiatka z parapetu, korek od butelki, chusteczkę do pupy wyjętą z pudełka, okruszki spod dywanu. Zdecydowanie śmierć głodowa im nie grozi, a ja teraz świetnie rozumiem jak małe dzieci mogły przeżyć same w dżungli :)

Zobacz mamo co znalazłem - szczoteczkę :)


Olo: O tak to się robi Fifi


Olo: Zdejmij kaptur to cię uczeszę ładnie


Ps. wystarczy jeden dzień bez odkurzania spowodowany przeziębieniem głównej sprzątaczki i już Pącze wszamały okruszki z wycieraczki w kuchni, Ufffff. 

wtorek, 18 lutego 2014

Pączki na dopalaczach a matka na słodyczowym detoksie

Od kaszelku, przez katarek i do gorączki - taka prosta zależność zaistniała u nas w ciągu jednego weekendu. Oczywiście poszło po linii prostej od Fifiego, przez Olafa do mnie (chociaż ja jeszcze walczę i nie poddam się tak łatwo o nie!). Skończyło się wizytą u strasznie niemiłej lekarki i antybiotykiem (nie mamy szczęścia do lekarzy najwyraźniej). W ten sposób chłopcy dorobili się pierwszych w życiu dopalaczy. I nie tylko dlatego tak je nazywam, bo ciekawie brzmi, ale Pącze naprawdę już po 1-2 dawkach odzyskali swoją normalną energię i chęć do psot. Znowu wszędzie włażą i strasznie hałasują (już nam tego brakowało po dwóch dniach powszechnej apatii i jęków). Mam nadzieję, że dopalacze poskutkują i po kilku dniach więzienia bez spacerów, znów zaliczymy ukochane bujawki. 




Za to mama bierze udział w wyzwaniu i do Tłustego Czwartku nie je słodyczy. Już jakieś 10 dni wytrzymałam i o dziwo nie dostała ani drgawek ani siódmych potów jak zakładałam. Ciągnie mnie strasznie ale ćwiczę silną wolę. Motywacja - wakacyjny wyjazd na Rodos i mój zaledwie kilka razy ubrany, mega drogi strój kąpielowy w rozmiarze... ( hm określmy to tak... zdecydowanie mniejszym niż mój aktualny :)

sobota, 15 lutego 2014

Co u nas słychać

Troszkę się u nas dzieje ostatnio i dlatego tak tu się chwilowo stało cichutko w wirtualnym świecie Pączków. T. wpadł w wir treningów i pracy w szkole, przez co reszta rodziny raczej eksploruje świat we troje. 

Exploring :)


Pączki nadrabiają motoryczne zaległości, wspinając się gdzie popadnie, przechodząc ciągle nad i pod przeszkodami, wchodząc do, pod i na różne przedmioty, które nie do końca mają atesty "wspinaczkowe". Oprócz tego, co mnie mega cieszy - bawią się i skupiają na konkretnych zabawkach dużo dłużej niż wcześniej. Zwłaszcza całym sercem popieram ich rosnącą miłość do klocków i układanek, bo sama je kocham i liczę na wspólną zabawę w przyszłości.  



Filipek upodobał sobie samochód z klocków i o dziwo potrafi bawić się nim przez 15-20 minut jeżdżąc po całym pokoju.

Kilka dni temu zamieszkały u nas dwie strażniczki Pączkowych ząbków. Teraz z wielką frajdą Olo i Fifi szorują swoje ząbki. 







Niestety Pączusie podłapały gdzieś przeziębienie i od 2 dni kaszlą strasznie i mają gorączkę. W efekcie wszyscy czworo chodzimy niewyspani jak zombi. Oby to tylko kilkudniowy wirus.

A co u mnie, że tak rzadko opisuję Pączkowe przeboje? Oj dzieje się dzieje. Po pierwsze odkurzam swój angielski, bo skostniał strasznie nieużywany przez ostatni rok. Czytam, uczę się słówek i wymowy, z którą zawsze było u mnie kiepsko. Kto wie może mi się to niedługo przyda :) Poza tym ostanie dni minęły mi na przygotowaniach do weekendowych warsztatów wędrowniczych (ZHP), które prowadzę w lutym i marcu dla 9 kursantów. A każdą wolną chwilę pomiędzy Pączkowymi zmaganiami, warsztatami i nauką angola poświęciłam na przeszukiwanie ogłoszeń sprzedaży domów i mieszkań. Jedno mieszkanie nawet obejrzałyśmy z mamą na żywo, jednak początkowa miłość wyparowała, gdy okazało się jak wysoki jest tam czynsz. Marzenie o własnych 70m2 w starym budownictwie uleciały z drugiego piętra kamienicy hen daleko. Koncepcja budowy domu za miastem wysnuta przez T. przy każdej rozmowie o własnym lokum chyba powoli zwycięża. 


poniedziałek, 10 lutego 2014

Wyzywam cię Ewka!

Od jakiegoś czasu pewna słynna Ewka (pobiła już nawet chyba Ewkę z piosenki) co kilka dni wyciska ze mnie siódme poty. Ale oto w lutym przyszła wiosna i najwyraźniej zamiast skalpeli Ewki mój nowy trening to skalpel P (jak Pączki). Po sobotniej sesji treningowej postanowiłam, że teraz ja wyzwę Ewkę i co więcej pewna jestem, że tym razem to ona się w końcu spoci. 

Plan treningów wygląda tak:

4-5 razy w tygodniu treningi siłowe i na nogi - 2 h z 50 kilowym wózkiem po mieście/opcjonalnie do lasu
(w ramach rozgrzewki sprint kardio-siłowy z 3 piętra z 20 kg obciążeniem, a jako rozciąganie sprint pod górę na 3 piętro dwa razy z 10 kilowym obciążeniem wrzeszczącym i ruchliwym). 

7 razy w tygodniu 3 -5 razy dziennie - trening na refleks i gibkość - uniki przed Pączkowym pluciem na odległość.

7 razy w tyg wieczorny trening siłowy w wodzie - wyciskasz Ewka dwa razy po 10 kg na trasie salon - wanna - salon. Ciężary się wyrywają i chlapią więc jest mokro i przezabawnie.

Możliwe rozgrzewki:
interwał biegowy - za Olem do sypialni, powrót powoli do salonu i bieg sprintem do Fifiego, który zjada piasek z wycieraczki i nawrocik do kuchni ... 
wymachy, podskoki, skłony po dziecko i do góry z dzieckiem.

Oj Ewka mówię Ci wymiękniesz ...

Rozgrzewka - omijanie przeszkód z 50 kilowym obciążeniem

Moje poćwiczeniowe "endorfiny"

Możesz jeszcze podnosić ciężary do i z łóżeczka :)


sobota, 8 lutego 2014

można się w nich zabujać normalnie :)

+6 stopni i piękne słońce :) tak w kwestiach informacyjnych dla tych, którzy utknęli dziś w pracy, albo nie mieszkają w Elblążkowie :) Szkoda było nie wykorzystać takiej okazji i pozostać w domciu. (mimo, że tatuś w Płocku cały dzień i nikt się nie kwapi do wyniesienia Pączków z 3 piętra). 

Oprócz 2 h frajdy, fitnesu dla mamusi (o tym będzie jutro w poście) i darmowego solarium - w końcu pierwsza wycieczka na bujawki. Wielokrotnie omijałam dwie cudownie wyglądające bujawki dla maluchów w pobliskim parku, cała w strachu, że Olo i Fifi wyjęci z wózka już nie będą chcieli tam wrócić na resztę spaceru. Oprócz tego stresowała mnie myśl, że może być ciężko, czy niebezpiecznie bujać obu maluchów na raz. A tu włala :) Tyyle frajdy i śmiechu całej trójki. 

Niebieski ludek to Fifi. Najpierw trochę nieśmiało. Olo za to od początku z pełnym rechotem :)

HAHAHAHA 

 

 


środa, 5 lutego 2014

Gdy nie ma taty w domu to...

Dni biegną tak szybko, że ledwo zauważam nadejście kolejnych weekendów. Pączkowy tata już drugi tydzień ma nauczycielskie ferie zimowe, co teoretycznie oznacza wolne od jednej pracy. Praktycznie jest to jednak czas dochodzeniowego obozu zimowego taty jako piłkarza i treningi dwa razy dziennie ( 2 razy po 3,5h z dojazdami) i inne piłkarskie obowiązki. W związku z tym mamusia ma chłopców większość dnia i wieczorów tylko dla siebie, co jest i miłe i męczące (nie wiem co bardziej).

Powoli, powoli fizyczne zmęczenie zaczyna się kumulować i sięgać mniej więcej do uszu. Rękami i nogami trzymam się żeby mi go tymi uszami ciśnienie nie wywaliło i nikogo nie zabiło przy okazji. Na szczęście do wiosny już coraz bliżej i do wakacji też z każdym dniem coraz bliżej, co napawa mnie radością i nadzieją, że wytrzymamy jakoś (ja wytrzymam!).


Od lewej: Fifion robi bałagan bo lubi, Olo bawi się w pirata i napada na brata


Ps. Obaj moi synowie przemieszczają się teraz z prędkością światła i dzięki temu w domu jęków coraz mniej a szkód coraz więcej. Albo może nie tyle szkód co bałaganu ( szuflady z bielizną mamy - przeliczone i posortowane, szuflady z bielizną taty - to samo, śmietnik w kuchni - sprawdzony, szafki z kosmetykami - poprzestawiane itp). Zawsze wiedziałam, że umiem wykonywać kilka czynności naraz, ale w ostatnich dniach odkryłam jeszcze w sobie nieznaną mi wcześniej umiejętność przebywania w kilku czasoprzestrzeniach równocześnie. W kuchni odciągam Ola od śmietnika, w korytarzu wyrywam Fifiemu z buzi ubłoconego buta, od razu biegnę do pokoju, gdzie Olo ciągnie kabel od głośników, po to by zrobić nawrót w kierunku małego pokoju i pocałować czyjś mały paluszek przyciśnięty szafką. ( W tym miejscu specjalne pozdrowienia dla T., który dwa razy dziennie biega kilka kilometrów po bieżni czy innej sreżni, w sumie ja chociaż nie marznę :P )

poniedziałek, 3 lutego 2014

o szamaniu - czyli o jedzeniu będzie

Zdjęcia jedzących dzieci są fajne. Taaaakie słodkie te wszystkie maluszki wcinające buraki czy szpinak z umorusanymi mordkami. To dlaczego właśnie jedzenie frustruje mnie najbardziej ? I to przy karmieniu Pączków wydziela się we mnie aż tyle nerwowych fluidów?

brokułowelove






Chyba jakaś dziwna jestem, ale bardzo często posiłki doprowadzają mnie do szału. Nie z powodu dylematów kulinarnych, bo jakoś z gotowaniem dziecięcych specjałów nie mam żadnych problemów. Strasznie przeszkadza mi to mazanie, wcieranie pokarmu we mnie i w świeżo ubrane ciuszki, walka Filipa ze śliniakiem którego nie cierpi, bycie opluwaną i obrzucaną znienacka jedzeniem  (dlaczego Bóg dał Pączkom lepszy refleks od mojego?!!?). Każdorazowo czysto ubrani z rana, umorusani jak świnki są już po śniadaniu (jogurt kaszka czy kanapka, wsioryba i tak da się umazać podobnie). Przebrani w połowie dnia, wgniotą sobie cały obiad już po pierwszych minutach posiłku. Ale zdecydowanie najzabawniejsze jest nieustanne mazanie po moich ciuchach.

I od razu uprzedzając wasze pomysły - nie da się ich nie przebrać, bo wyklejeni kaszą czy brokułem roznoszą cały ten bajzel po mieszkaniu. Pomysł 2 - nie, nie chodzę po domu w najdroższych, wyjściowych kreacjach, jednak średnio spiera się to wszystko nawet z getr, koszulek czy bluz. A chodzenie wiecznie w poplamionych i oplutych ubraniach z pewnością nie działa zbyt pozytywnie na psychikę matki Polki. 

Troszkę lepiej jest ostatnio bo Pączki jedzą sporo posiłków sami, brudząc tylko siebie i jakiś metr przestrzeni wokół siebie, oszczędzając coraz częściej mnie, moje ciuchy i włosy. Ale nadal po wielu posiłkach mimo śliniaka czy pieluchy zawieszonej wokół całej szyi, jedyne co mi pozostaje to zanieść ich do wanny, rozebrać i wykąpać.