Pączki

Pączki

wtorek, 30 grudnia 2014

Zakupowe podsumowanie roku

Zakończenie roku to dobra okazja na różnego rodzaju podsumowania - tego co się udało i tego co się nie udało niestety. Pomyślałam, że niektórym z Was może się przydać taka zakupowa spowiedź podwójnej matki, może również w przypadku 1 pociechy.

Co w tym roku okazało się zakupowym niewypałem?

  • kubki niekapki 360 stopni - kupiliśmy dwa na allegro w okazyjnej cenie (koszt 1 w sklepie) z wiarą, że chłopcy będą w stanie odstawić butle. Pączki jednak bardzo szybko pokochali picie ze zwykłej szklanki, a swoich kubków użyli tylko 2-3 razy. Fifi wcale nie umiał z niego pić, a tylko stukał nim w podłogę, żeby zrobić ładną kałużę. Olo potrafił pić, ale też nie miał na to specjalnej ochoty.Co prawda cały czas musimy ich asekurować w trakcie picia ze zwykłej szklanki, czy kubeczka, bo owszem piją pięknie, ale zaraz potem odwracają kubek do góry nogami, lub wylewają wszystko odstawiając go na stół. Mleko niestety piją w nocy nadal z butelki.
  • nosidła - ergonomiczne i turystyczne. Ergonomiczne kupiliśmy za 280 zł (czy coś koło tego na allegro). Turystyczne udało nam się pożyczyć na majówkę w górach. Niestety udało nam się przekonać Pączki do noszenia jakoś 2-3 razy w górach i już nigdy po powrocie z urlopu. Ich ukochanym sposobem poruszania się jest trucht :) Obawiam się, że dzieci tak ruchliwe jak nasze, które nie były zbyt często noszone w nosidłach, chustach w dzieciństwie, nie będą lubiły tego sposobu transportu w wieku kilkunastu miesięcy.
  • używany wózek bliźniaczy - parasolka model MCLaren- możliwe, iż dlatego, że pokusiliśmy się o zakup okazyjnie tanio, używanego choć firmowego modelu. Nie cierpimy tego wózka. Mamy go nadal, ale karą jest dla mnie używanie go. Już wolę biegać za Pączkami po całej okolicy, gdy muszę wyjść z nimi sama. Nie dosyć, że wózek okazał się bardzo zniszczony tzn. brudny (i ciężki do wyprania) i uszkodzony (o czym sprzedawca uprzedzał, że ponoć nie przeszkadza w korzystaniu - kłam). Na domiar złego prowadzenie wehikułu po krzywych, dziurawych chodnikach porównywalne jest do siłowni. Masakra, aż klnę pchając go pod górę. Wszystkiemu winne okropne, małe kółka i dziwna rączka. 
  • zabezpieczenia do kontaktów ( starego typu, bez uziemienia) i tym bardziej do szafek - zakupione kilka miesięcy temu, nie sprawdziły się wcale. Zabezpieczenia do szafek chłopcy rozbrajają w kilka sekund - po prostu na siłę odklejając je od szuflad. Wkładki do kontaktów zadziałały jedynie w przypadku kontaktów z uziemieniem, gdyż są na tyle głęboko włożone, że można je wyjąć jedynie korzystając z kluczyka w zestawie. Umieszczone w gniazdku starego typu dają się wyjąć przy użyciu wielu przedmiotów, a Pącze są niezwykle sprytne. 
  • wszystkie zabawki, które dają się popsuć w 1 dzień - niestety kreatywność potworów w temacie destrukcji jest ogromna, a frustracja matki, która musi potem znosić płacz załamanego dziecka i wyrzucić zabawkę tego samego dnia - jest jeszcze większa. Po prostu żal - zapłakanych maluchów, pieniędzy na szmelc i przestrzeni w małym pokoju na zabawkowe "trupy". W tym temacie zaczynamy bardziej szanować jakość zabawki, od ich ilości. Choć jak wszyscy wiemy - dzieci kochają najbardziej sprzęty domowego użytku - zmiotkę, szufelkę, łyżki, garnki itd. 
Co jest warte polecenia?

  • podgrzewacz do butelek/sterylizator z wejściem do zapalniczki samochodowej - to co chcę zareklamować to nie zwykła funkcja domowego podgrzewania, czy sterylizowania, ale właśnie opcja wykorzystania w aucie. Sprzęt ratował nam życie w trakcie dłuższych podróży (np Elbląg-Zakopane), zwłaszcza, gdy nie chcieliśmy, lub nie mogliśmy się zatrzymać na postój. Przebudzony i rozwrzeszczany Poncz od razu otrzymywał ciepłe mleczko i mogliśmy podróżować dalej. Żeby uniknąć sytuacji, że za chwilę budzi się drugi syn, równie głodny i równie rozwrzeszczany, podgrzewaliśmy do wrzątku tylko wodę i szybko mieszaliśmy z mieszanką i zimną wodą, lub zimnym mlekiem. W wersji samochodowej podgrzewacz działa "na sucho". 
  • wózki typu parasolka - tanie, lekkie, prawie bezfirmowe z allegro - koszt około 100 zł plus przesyłka. Nie daliśmy się namówić na firmówki, bo akurat byliśmy spłukani i zniechęceni zakupem poprzedniego wózka. Wybór okazał się trafiony, to nawet mało powiedziane. Korzystamy z wózków już kilka miesięcy, a nic się nie popsuło, mimo, że testowaliśmy już na każdym rodzaju podłoża - w tym na plaży, w kilku lasach, w górskich dolinach (nawet na Morskie oko nimi dotarliśmy). Wozimy je w samochodzie, by zawsze były pod ręką. Liczymy, że będą wieczne, a jak Pączki stracą wolę jazdy w nich, to sama się w nim usadowię i będą mnie pchać po osiedlu.
  • trik z pościelą - pierwsze tygodnie życia chłopcy spali w rożkach, dalej kilka letnich miesięcy pod kocykami w poszewkach ( uszytych przez ciocię-babcię na wymiar kocyków). Gdy nadeszła jesień dostali w prezencie cienkie kołderki od swojej prababci, które przestały się sprawdzać, gdy nadeszła zima. Kołdry niemowlęce/dla małych dzieci na naszą kieszeń były najzwyczajniej albo kiepskiej jakości, albo były zbyt małe by posłużyć na dłużej. Zdecydowaliśmy się więc kupić dorosłą kołdrę lepszej jakości, która po przecięciu na dwie sztuki nadal posłuży im przez kilka lat, ze względu na swoją wielkość. Babcia sprezentowała nam materiał a ciocio-babcia uszyła piękne poszewki i włuala.
  • bramka zabezpieczająca wejście/wyjście... w miejsca, w które potwory nie powinny się dostać. W naszym przypadku jest to kuchnia, do której Pączki mają zakaz wchodzenia zawsze rano, bo rodzice są zbyt nieprzytomni by ogarnąć wtedy takie multum niebezpieczeństw. Bramka stanowi też barykadę przed Pączkami, gdy mama gotuje. Niestety nasz metraż (czy tam jest w ogóle metr wolnej przestrzeni?) nie pozwala gotować więcej niż 1 osobie na raz. bramka to najlepiej zainwestowane 120 złotych w ciągu ostatnich 2 lat.
  • inhalator z nebulizatorem - zakup z ostatnich miesięcy, do którego przymusiło nas życie - echo żłobkowego wyboru. Pomaga przy katarze i kaszlu, a co szczególnie ważne - służy zarówno maluchom jak i chorym dorosłym. Po kilku użyciach udaje nam się nawet bez rozlania całego płynu na dywan, zinhalować oba egzemplarze. Zamówiliśmy niedrogi inhalator mało znanej firmy z allegro w cenie około 100 zł, w końcu droższe były albo jedynie ładniejsze, albo miały jakieś bzdetne gratisy typu torba, albo kształt zwierzaka (a ja akurat nie marzę o inhalacji z pingwinem czy żabą). W ramach reklamy powiem, że katar, który zwykle utrzymuje mi się tydzień jak w reklamie, dzięki inhalacji z eukaliptusowego olejka i soli fizjologicznej przeszedł po jednej nocy. 
  • meble dziecięce typu Ikea plastik fantastik - częściowo sprezentowane, z kolekcji Mamut - stół i krzesła, zaraz po wcześniej używanych prostych plastikowych krzesłach Antylopach, okazały się fenomenalne. Nie da się ich zniszczyć, zabrudzić na zawsze. Za to można je zawsze wstawić pod prysznic, wystawić na dwór, czy na balkon. Kochamy je.  
troszkę powtarza się stąd http://klonyimy.blogspot.com/2014/03/co-dziaczy-co-nie-dziaczy.html, ale jakoś chciałam wszystko z całego roku zebrać znó 

niedziela, 28 grudnia 2014

Pączki ludzkim głosem na święta..

Do niedawna spytani o to, czy Pączki "już mówią?" mogliśmy jedynie odpowiedzieć, że tak - mniej więcej jak krecik z czeskiej bajki - tylko oh, ahy, jęki, potakiwania i okrzyki zdumienia. Dzięki zaparciu pań ze żłobka udawało się uzyskać jakieś odpowiedzi, dzięki użyciu kiwnięć głową, czy słów tak i nie. 

Z okazji świąt chyba nasz większy Pączek, czyli Oluś dodał do swojego krecikowego repertuaru zwrot "a co to??". I teraz nieustannie wskazuje na coś swoim małym paluszkiem i pyta "a co to?", po czym wskazuje następną rzecz, osobę i pyta powtórnie. Na jakiś czas zapomina o zabawie, a potem odpowiadamy znów. 

Fifi natomiast do perfekcji dopracował wydawanie polecenia "daaaaaaaaajjj!" :) Jego ulubione stwierdzenie oprócz tego to "Nie". Zwłaszcza, gdy mama o coś prosi, lub czegoś zakazuje.

Ich sposoby porozumiewania się ze światem są całkiem inne od początku - Olo wykłócał się wrzaskiem, Fifi jęcząc i piszcząc. Teraz codziennie udaje mi się zaobserwować jakieś różnice w ich temperamencie, zachowaniach, upodobaniach. 

Filipek wszędzie po domu ciąga swoją kołdrę w zielonej poszewce  (dobrze, że wykopałam drugi egzemplarz), smoczek preferuje w określonym kształcie, ale w obojętnie jakim kolorze. Olo natomiast gdzieś ma kolor swojej kołderki, ale za to nieustannie przytula się do sfatygowanej białej podusi i zadowoli się jedynie smoczkiem w kolorze ... pomarańczowym, mimo, że mamy ten sam rodzaj w 3 kolorach. 

Filipek ma fioła na punkcie odkurzania i ostatnio nawet do snu szedł z odkurzaczem, którego nie dał sobie wyrwać z rączek, aż zasnął. Olo za to zasypia albo słuchając książki o Kubusiu Puchatku, albo ... nad książką, przytulony do dużego, niebieskiego tomiska o głupiutkim misiu.



Olo dowodzi bandą OLO&FIFI, co o dziwo nie przeszkadza bratu, który najczęściej dostosowuje się do rozkazów starszego brata. Mama prosi: " Oluś zawołaj Filipka, żeby wypił lekarstwo", Olo idzie po brata i swoimi sposobami namawia go do tego o co prosi mama. Olo każe się bratu zamienić jedzeniem, butami, samochodami - Fifi się zamienia. Szkoda, że mnie się tak nie słuchają niestety :)



środa, 17 grudnia 2014

O lekarzach, glutenie, fetyszu i innych

Uprasza się, aby jakaś ciocia lub wujek zaprosiła swojego ulubieńca do domu na ... odkurzanie, bo mamie i tacie już nerwy się kończą na pana miłośnika odkurzania. Sprzęt do odkurzania chowa się prze Filipkiem w szafce i dygoce przerażony, a kontakt, którego Fifi uparcie używa kilka razy dziennie, milion razy próbując włączać i wyłączać - zbuntował się i pozbawia nas prądu w całym pokoju :(  Tak więc fetyszysta odkurzania jest do wzięcia w sezonie przedświątecznych porządków - jak znalazł. :P Z tym, że odkurzacz trzeba mieć własny i prąd także,bo nasze na wycieńczeniu.


  
O bombeczka nie chce się dać odkurzyć...


 A tak z innej bajki - czy komuś z Was zdarzyło się kiedyś w panice poszukiwać lekarza do chorego dziecka w Elblągu? My zmuszeni byliśmy pierwszy raz wezwać prywatnie lekarza do domu. Porażka jakaś. Godzina 16:00 więc pediatra JUŻ nie przyjmuje, a pogotowie JESZCZE nieczynne. A Filipek 39,9 i jakieś dziwne piosenki zaczął śpiewać, których jeszcze ani mama ani tata nie słyszeli. Po wykonaniu 8 telefonów, do wszystkich znanych nam lekarzy, dopiero nr 9 zdecydował się przyjechać w ciągu godziny (wiadomo pogotowie to nie jest, żeby na sygnale gnał). Nie sądziliśmy, że tak ciężko jest nawet za kasę wezwać pediatrę do domu na cito. Dobrze, że chociaż lekarz kompetentny, bo przebadał (za 80 zł!) dwa egzemplarze, stwierdzając anginę u gorączkującego, oraz opowiedział nam przy okazji o neutropenii i nietolerancji glutenu. 

I właśnie o tej nietolerancji glutenu teraz. PS. LUDZIE NADWRAŻLIWI, LUB JEDZĄCY WŁAŚNIE OBIAD NIE POWINNI CZYTAĆ DALEJ. 

W środowisku znajomych trochę zasialiśmy panikę - więc dementuję - nie wiemy czy Pączki mają problem z glutenem, czy z mlekiem czy jeszcze jakiś inny. Po prostu od kilku miesięcy, albo odkąd przestałam karmić piersią rok temu, chłopcy mają chroniczną biegunkę. Mają ją prawie zawsze, do czego my przywykliśmy już dawno. Jednak panie w żłobku alarmują, że porównując z innymi dziećmi, nasi synowie są rekordzistami kupy. Bo skąd mam wiedzieć, że inne dzieci robią to raz dziennie, skoro moi od zawsze 3-4 na łebka? 

Za namową lekarza postanowiliśmy zacząć od ograniczenia glutenu do minimum (zaczęliśmy od ograniczenia produktów mącznych), jak nie podziała to od stycznia wyłączymy mleko. Jak to nie podziała to zaczniemy ich żywić głównie owocami i warzywami... Olo ma sporo zapasku na brzuszku to da radę. A Fifi... ten akurat może żyć na samej marchewce, którą kocha :) Lekarz twierdzi, że nietolerancja czy mleka czy glutenu może być czasowa, spowodowana antybiotykiem, czy innym zatruciem (o co u dzieci jedzących trawę, piasek, kamienie, muszelki itd nie jest akurat trudno).

A poniżej żeby było optymistycznie na koniec - fotorelacja ze wspólnego, prawie męskiego ubierania choinki :) Fajnie mieć teraz aż trzech "mężczyzn", do osadzania i dekorowania :) Za rok ponoć pojadą do lasu razem :) 



Trzeba przyznać, że Olo był bardzo zapalony do zakładania bombek - podawał i wybierał gdzie mama ma powiesić. Fifi natomiast... jak to Fifi. Wolał odkurzać choinkę i robić bombkom crashtesty. 




niedziela, 7 grudnia 2014

II Mikołajki Pączków

Zeszłoroczne Mikołajki istnieją pewnie tylko w pamięci i świadomości pączkowych rodziców, zwłaszcza, że wtedy po raz pierwszy mogliśmy sprawić radość "swoim, własnym" maluszkom, a nie tylko dzieciom znajomych czy z rodziny. Pącze oczywiście nie za bardzo kumają, że rok temu był u nich Mikołaj. 

W tym roku jednak ich ogarnięcie świata jest nieco większe, co za tym idzie są w stanie choćby zauważyć, że w ich własnych bucikach pojawiły się łakocie :P Może za rok będą już na takim etapie samoobsługi, że sami umyją i ustawią buciki na parapecie? 

Wieczorem 5 grudnia największą frajdę mieli rodzice. A jak widać na poniższym zdjęciu - największe oczekiwania, co do następnego dnia miałam ja :P

Żeby było sprawiedliwie każdy ma 1 but, wielkość nie jest określona :P

Poranek rozpoczął Olaf, radośnie skacząc po mamie i tacie, uprzednio minąwszy buciki w korytarzu, bez żadnego entuzjazmu. Dopiero po cynku od mamy, że chyba w jego buciku Mikołaj coś zostawił, przeszczęśliwy odkrył czekoladowego Mikołaja, który w tym samym momencie utracił czekoladową czapkę. Z tej euforii Olo pobiegł obudzić braciaka, żeby go słodkości nie ominęły. Ledwo rodzice zdążyli wyciągnąć z uśmiechniętych buziek kawałki kolorowego pazłotka.


 


Reszta dnia przyniosła więcej i więcej Mikołajkowych łupów, które jeszcze długo będą dostarczać chłopcom radości. Najbardziej jednak jak to z dziećmi bywa chłopców ucieszyły... plastikowe torebki z rączkami, w które zapakowane były klocki :P W torebkach można w końcu nosić wszystko... tak jak mama :) 

PS. rodziców najbardziej ucieszył naprawiony rozrusznik, przez Mikołaja z Helskiej. 

Mikołajkowe pidżamki, klocki, samochodziki i ..plastikowa torebka :)