Pączki

Pączki

wtorek, 30 grudnia 2014

Zakupowe podsumowanie roku

Zakończenie roku to dobra okazja na różnego rodzaju podsumowania - tego co się udało i tego co się nie udało niestety. Pomyślałam, że niektórym z Was może się przydać taka zakupowa spowiedź podwójnej matki, może również w przypadku 1 pociechy.

Co w tym roku okazało się zakupowym niewypałem?

  • kubki niekapki 360 stopni - kupiliśmy dwa na allegro w okazyjnej cenie (koszt 1 w sklepie) z wiarą, że chłopcy będą w stanie odstawić butle. Pączki jednak bardzo szybko pokochali picie ze zwykłej szklanki, a swoich kubków użyli tylko 2-3 razy. Fifi wcale nie umiał z niego pić, a tylko stukał nim w podłogę, żeby zrobić ładną kałużę. Olo potrafił pić, ale też nie miał na to specjalnej ochoty.Co prawda cały czas musimy ich asekurować w trakcie picia ze zwykłej szklanki, czy kubeczka, bo owszem piją pięknie, ale zaraz potem odwracają kubek do góry nogami, lub wylewają wszystko odstawiając go na stół. Mleko niestety piją w nocy nadal z butelki.
  • nosidła - ergonomiczne i turystyczne. Ergonomiczne kupiliśmy za 280 zł (czy coś koło tego na allegro). Turystyczne udało nam się pożyczyć na majówkę w górach. Niestety udało nam się przekonać Pączki do noszenia jakoś 2-3 razy w górach i już nigdy po powrocie z urlopu. Ich ukochanym sposobem poruszania się jest trucht :) Obawiam się, że dzieci tak ruchliwe jak nasze, które nie były zbyt często noszone w nosidłach, chustach w dzieciństwie, nie będą lubiły tego sposobu transportu w wieku kilkunastu miesięcy.
  • używany wózek bliźniaczy - parasolka model MCLaren- możliwe, iż dlatego, że pokusiliśmy się o zakup okazyjnie tanio, używanego choć firmowego modelu. Nie cierpimy tego wózka. Mamy go nadal, ale karą jest dla mnie używanie go. Już wolę biegać za Pączkami po całej okolicy, gdy muszę wyjść z nimi sama. Nie dosyć, że wózek okazał się bardzo zniszczony tzn. brudny (i ciężki do wyprania) i uszkodzony (o czym sprzedawca uprzedzał, że ponoć nie przeszkadza w korzystaniu - kłam). Na domiar złego prowadzenie wehikułu po krzywych, dziurawych chodnikach porównywalne jest do siłowni. Masakra, aż klnę pchając go pod górę. Wszystkiemu winne okropne, małe kółka i dziwna rączka. 
  • zabezpieczenia do kontaktów ( starego typu, bez uziemienia) i tym bardziej do szafek - zakupione kilka miesięcy temu, nie sprawdziły się wcale. Zabezpieczenia do szafek chłopcy rozbrajają w kilka sekund - po prostu na siłę odklejając je od szuflad. Wkładki do kontaktów zadziałały jedynie w przypadku kontaktów z uziemieniem, gdyż są na tyle głęboko włożone, że można je wyjąć jedynie korzystając z kluczyka w zestawie. Umieszczone w gniazdku starego typu dają się wyjąć przy użyciu wielu przedmiotów, a Pącze są niezwykle sprytne. 
  • wszystkie zabawki, które dają się popsuć w 1 dzień - niestety kreatywność potworów w temacie destrukcji jest ogromna, a frustracja matki, która musi potem znosić płacz załamanego dziecka i wyrzucić zabawkę tego samego dnia - jest jeszcze większa. Po prostu żal - zapłakanych maluchów, pieniędzy na szmelc i przestrzeni w małym pokoju na zabawkowe "trupy". W tym temacie zaczynamy bardziej szanować jakość zabawki, od ich ilości. Choć jak wszyscy wiemy - dzieci kochają najbardziej sprzęty domowego użytku - zmiotkę, szufelkę, łyżki, garnki itd. 
Co jest warte polecenia?

  • podgrzewacz do butelek/sterylizator z wejściem do zapalniczki samochodowej - to co chcę zareklamować to nie zwykła funkcja domowego podgrzewania, czy sterylizowania, ale właśnie opcja wykorzystania w aucie. Sprzęt ratował nam życie w trakcie dłuższych podróży (np Elbląg-Zakopane), zwłaszcza, gdy nie chcieliśmy, lub nie mogliśmy się zatrzymać na postój. Przebudzony i rozwrzeszczany Poncz od razu otrzymywał ciepłe mleczko i mogliśmy podróżować dalej. Żeby uniknąć sytuacji, że za chwilę budzi się drugi syn, równie głodny i równie rozwrzeszczany, podgrzewaliśmy do wrzątku tylko wodę i szybko mieszaliśmy z mieszanką i zimną wodą, lub zimnym mlekiem. W wersji samochodowej podgrzewacz działa "na sucho". 
  • wózki typu parasolka - tanie, lekkie, prawie bezfirmowe z allegro - koszt około 100 zł plus przesyłka. Nie daliśmy się namówić na firmówki, bo akurat byliśmy spłukani i zniechęceni zakupem poprzedniego wózka. Wybór okazał się trafiony, to nawet mało powiedziane. Korzystamy z wózków już kilka miesięcy, a nic się nie popsuło, mimo, że testowaliśmy już na każdym rodzaju podłoża - w tym na plaży, w kilku lasach, w górskich dolinach (nawet na Morskie oko nimi dotarliśmy). Wozimy je w samochodzie, by zawsze były pod ręką. Liczymy, że będą wieczne, a jak Pączki stracą wolę jazdy w nich, to sama się w nim usadowię i będą mnie pchać po osiedlu.
  • trik z pościelą - pierwsze tygodnie życia chłopcy spali w rożkach, dalej kilka letnich miesięcy pod kocykami w poszewkach ( uszytych przez ciocię-babcię na wymiar kocyków). Gdy nadeszła jesień dostali w prezencie cienkie kołderki od swojej prababci, które przestały się sprawdzać, gdy nadeszła zima. Kołdry niemowlęce/dla małych dzieci na naszą kieszeń były najzwyczajniej albo kiepskiej jakości, albo były zbyt małe by posłużyć na dłużej. Zdecydowaliśmy się więc kupić dorosłą kołdrę lepszej jakości, która po przecięciu na dwie sztuki nadal posłuży im przez kilka lat, ze względu na swoją wielkość. Babcia sprezentowała nam materiał a ciocio-babcia uszyła piękne poszewki i włuala.
  • bramka zabezpieczająca wejście/wyjście... w miejsca, w które potwory nie powinny się dostać. W naszym przypadku jest to kuchnia, do której Pączki mają zakaz wchodzenia zawsze rano, bo rodzice są zbyt nieprzytomni by ogarnąć wtedy takie multum niebezpieczeństw. Bramka stanowi też barykadę przed Pączkami, gdy mama gotuje. Niestety nasz metraż (czy tam jest w ogóle metr wolnej przestrzeni?) nie pozwala gotować więcej niż 1 osobie na raz. bramka to najlepiej zainwestowane 120 złotych w ciągu ostatnich 2 lat.
  • inhalator z nebulizatorem - zakup z ostatnich miesięcy, do którego przymusiło nas życie - echo żłobkowego wyboru. Pomaga przy katarze i kaszlu, a co szczególnie ważne - służy zarówno maluchom jak i chorym dorosłym. Po kilku użyciach udaje nam się nawet bez rozlania całego płynu na dywan, zinhalować oba egzemplarze. Zamówiliśmy niedrogi inhalator mało znanej firmy z allegro w cenie około 100 zł, w końcu droższe były albo jedynie ładniejsze, albo miały jakieś bzdetne gratisy typu torba, albo kształt zwierzaka (a ja akurat nie marzę o inhalacji z pingwinem czy żabą). W ramach reklamy powiem, że katar, który zwykle utrzymuje mi się tydzień jak w reklamie, dzięki inhalacji z eukaliptusowego olejka i soli fizjologicznej przeszedł po jednej nocy. 
  • meble dziecięce typu Ikea plastik fantastik - częściowo sprezentowane, z kolekcji Mamut - stół i krzesła, zaraz po wcześniej używanych prostych plastikowych krzesłach Antylopach, okazały się fenomenalne. Nie da się ich zniszczyć, zabrudzić na zawsze. Za to można je zawsze wstawić pod prysznic, wystawić na dwór, czy na balkon. Kochamy je.  
troszkę powtarza się stąd http://klonyimy.blogspot.com/2014/03/co-dziaczy-co-nie-dziaczy.html, ale jakoś chciałam wszystko z całego roku zebrać znó 

niedziela, 28 grudnia 2014

Pączki ludzkim głosem na święta..

Do niedawna spytani o to, czy Pączki "już mówią?" mogliśmy jedynie odpowiedzieć, że tak - mniej więcej jak krecik z czeskiej bajki - tylko oh, ahy, jęki, potakiwania i okrzyki zdumienia. Dzięki zaparciu pań ze żłobka udawało się uzyskać jakieś odpowiedzi, dzięki użyciu kiwnięć głową, czy słów tak i nie. 

Z okazji świąt chyba nasz większy Pączek, czyli Oluś dodał do swojego krecikowego repertuaru zwrot "a co to??". I teraz nieustannie wskazuje na coś swoim małym paluszkiem i pyta "a co to?", po czym wskazuje następną rzecz, osobę i pyta powtórnie. Na jakiś czas zapomina o zabawie, a potem odpowiadamy znów. 

Fifi natomiast do perfekcji dopracował wydawanie polecenia "daaaaaaaaajjj!" :) Jego ulubione stwierdzenie oprócz tego to "Nie". Zwłaszcza, gdy mama o coś prosi, lub czegoś zakazuje.

Ich sposoby porozumiewania się ze światem są całkiem inne od początku - Olo wykłócał się wrzaskiem, Fifi jęcząc i piszcząc. Teraz codziennie udaje mi się zaobserwować jakieś różnice w ich temperamencie, zachowaniach, upodobaniach. 

Filipek wszędzie po domu ciąga swoją kołdrę w zielonej poszewce  (dobrze, że wykopałam drugi egzemplarz), smoczek preferuje w określonym kształcie, ale w obojętnie jakim kolorze. Olo natomiast gdzieś ma kolor swojej kołderki, ale za to nieustannie przytula się do sfatygowanej białej podusi i zadowoli się jedynie smoczkiem w kolorze ... pomarańczowym, mimo, że mamy ten sam rodzaj w 3 kolorach. 

Filipek ma fioła na punkcie odkurzania i ostatnio nawet do snu szedł z odkurzaczem, którego nie dał sobie wyrwać z rączek, aż zasnął. Olo za to zasypia albo słuchając książki o Kubusiu Puchatku, albo ... nad książką, przytulony do dużego, niebieskiego tomiska o głupiutkim misiu.



Olo dowodzi bandą OLO&FIFI, co o dziwo nie przeszkadza bratu, który najczęściej dostosowuje się do rozkazów starszego brata. Mama prosi: " Oluś zawołaj Filipka, żeby wypił lekarstwo", Olo idzie po brata i swoimi sposobami namawia go do tego o co prosi mama. Olo każe się bratu zamienić jedzeniem, butami, samochodami - Fifi się zamienia. Szkoda, że mnie się tak nie słuchają niestety :)



środa, 17 grudnia 2014

O lekarzach, glutenie, fetyszu i innych

Uprasza się, aby jakaś ciocia lub wujek zaprosiła swojego ulubieńca do domu na ... odkurzanie, bo mamie i tacie już nerwy się kończą na pana miłośnika odkurzania. Sprzęt do odkurzania chowa się prze Filipkiem w szafce i dygoce przerażony, a kontakt, którego Fifi uparcie używa kilka razy dziennie, milion razy próbując włączać i wyłączać - zbuntował się i pozbawia nas prądu w całym pokoju :(  Tak więc fetyszysta odkurzania jest do wzięcia w sezonie przedświątecznych porządków - jak znalazł. :P Z tym, że odkurzacz trzeba mieć własny i prąd także,bo nasze na wycieńczeniu.


  
O bombeczka nie chce się dać odkurzyć...


 A tak z innej bajki - czy komuś z Was zdarzyło się kiedyś w panice poszukiwać lekarza do chorego dziecka w Elblągu? My zmuszeni byliśmy pierwszy raz wezwać prywatnie lekarza do domu. Porażka jakaś. Godzina 16:00 więc pediatra JUŻ nie przyjmuje, a pogotowie JESZCZE nieczynne. A Filipek 39,9 i jakieś dziwne piosenki zaczął śpiewać, których jeszcze ani mama ani tata nie słyszeli. Po wykonaniu 8 telefonów, do wszystkich znanych nam lekarzy, dopiero nr 9 zdecydował się przyjechać w ciągu godziny (wiadomo pogotowie to nie jest, żeby na sygnale gnał). Nie sądziliśmy, że tak ciężko jest nawet za kasę wezwać pediatrę do domu na cito. Dobrze, że chociaż lekarz kompetentny, bo przebadał (za 80 zł!) dwa egzemplarze, stwierdzając anginę u gorączkującego, oraz opowiedział nam przy okazji o neutropenii i nietolerancji glutenu. 

I właśnie o tej nietolerancji glutenu teraz. PS. LUDZIE NADWRAŻLIWI, LUB JEDZĄCY WŁAŚNIE OBIAD NIE POWINNI CZYTAĆ DALEJ. 

W środowisku znajomych trochę zasialiśmy panikę - więc dementuję - nie wiemy czy Pączki mają problem z glutenem, czy z mlekiem czy jeszcze jakiś inny. Po prostu od kilku miesięcy, albo odkąd przestałam karmić piersią rok temu, chłopcy mają chroniczną biegunkę. Mają ją prawie zawsze, do czego my przywykliśmy już dawno. Jednak panie w żłobku alarmują, że porównując z innymi dziećmi, nasi synowie są rekordzistami kupy. Bo skąd mam wiedzieć, że inne dzieci robią to raz dziennie, skoro moi od zawsze 3-4 na łebka? 

Za namową lekarza postanowiliśmy zacząć od ograniczenia glutenu do minimum (zaczęliśmy od ograniczenia produktów mącznych), jak nie podziała to od stycznia wyłączymy mleko. Jak to nie podziała to zaczniemy ich żywić głównie owocami i warzywami... Olo ma sporo zapasku na brzuszku to da radę. A Fifi... ten akurat może żyć na samej marchewce, którą kocha :) Lekarz twierdzi, że nietolerancja czy mleka czy glutenu może być czasowa, spowodowana antybiotykiem, czy innym zatruciem (o co u dzieci jedzących trawę, piasek, kamienie, muszelki itd nie jest akurat trudno).

A poniżej żeby było optymistycznie na koniec - fotorelacja ze wspólnego, prawie męskiego ubierania choinki :) Fajnie mieć teraz aż trzech "mężczyzn", do osadzania i dekorowania :) Za rok ponoć pojadą do lasu razem :) 



Trzeba przyznać, że Olo był bardzo zapalony do zakładania bombek - podawał i wybierał gdzie mama ma powiesić. Fifi natomiast... jak to Fifi. Wolał odkurzać choinkę i robić bombkom crashtesty. 




niedziela, 7 grudnia 2014

II Mikołajki Pączków

Zeszłoroczne Mikołajki istnieją pewnie tylko w pamięci i świadomości pączkowych rodziców, zwłaszcza, że wtedy po raz pierwszy mogliśmy sprawić radość "swoim, własnym" maluszkom, a nie tylko dzieciom znajomych czy z rodziny. Pącze oczywiście nie za bardzo kumają, że rok temu był u nich Mikołaj. 

W tym roku jednak ich ogarnięcie świata jest nieco większe, co za tym idzie są w stanie choćby zauważyć, że w ich własnych bucikach pojawiły się łakocie :P Może za rok będą już na takim etapie samoobsługi, że sami umyją i ustawią buciki na parapecie? 

Wieczorem 5 grudnia największą frajdę mieli rodzice. A jak widać na poniższym zdjęciu - największe oczekiwania, co do następnego dnia miałam ja :P

Żeby było sprawiedliwie każdy ma 1 but, wielkość nie jest określona :P

Poranek rozpoczął Olaf, radośnie skacząc po mamie i tacie, uprzednio minąwszy buciki w korytarzu, bez żadnego entuzjazmu. Dopiero po cynku od mamy, że chyba w jego buciku Mikołaj coś zostawił, przeszczęśliwy odkrył czekoladowego Mikołaja, który w tym samym momencie utracił czekoladową czapkę. Z tej euforii Olo pobiegł obudzić braciaka, żeby go słodkości nie ominęły. Ledwo rodzice zdążyli wyciągnąć z uśmiechniętych buziek kawałki kolorowego pazłotka.


 


Reszta dnia przyniosła więcej i więcej Mikołajkowych łupów, które jeszcze długo będą dostarczać chłopcom radości. Najbardziej jednak jak to z dziećmi bywa chłopców ucieszyły... plastikowe torebki z rączkami, w które zapakowane były klocki :P W torebkach można w końcu nosić wszystko... tak jak mama :) 

PS. rodziców najbardziej ucieszył naprawiony rozrusznik, przez Mikołaja z Helskiej. 

Mikołajkowe pidżamki, klocki, samochodziki i ..plastikowa torebka :)






niedziela, 23 listopada 2014

Wielka wyprawa do stolycy ;)

2 tygodnie temu udało nam się urwać z domu na całe 36 godzin tylko we dwoje, dzięki pączkowej babci, która podjęła wyzwanie ogarnięcia dwóch żywiołów w tym czasie. Wybór padł na Warszawę, bo akurat tanie linie lotnicze skusiły nas promocją na lot z Gdańska (76 zł za 2 os. w 2 str.). Oprócz tego Tomek od dawna chciał zobaczyć Centrum Nauki Kopernik i niedawno otwarte Muzeum Historii Żydów Polskich. Mimo, że wylot planowany był wcześnie rano w sobotę, już noc wcześniej rozpoczęła się nasza przygoda. Dla rozpędu odwiedziliśmy przyjaciół w Sopocie.

Generalnie wycieczka była udana choć mega wyczerpująca. Już pierwszej nocy z powodu bardzo wczesnego wylotu, pospaliśmy zaledwie kilka godzin. Potem cały dzień wędrowaliśmy po Warszawie, głównie pieszo, aż do 1:00 w nocy. Kolejna noc przyniosła nam znów 4h snu, ranek 6 nieplanowanych godzin na lotnisku, a południe 5-7 godzin w autokarze. Tomek dostał jeszcze gratis 1,5 h w samochodzie. Taka imprezka.

Teraz garść rad dla innych szalonych małżeństw pragnących wybrać się na relaksującą wycieczkę do stolyyycy. ;)

1. tańsze i łatwiejsze rozwiązania nie zawsze są ani tańsze, ani łatwiejsze. Zawsze podróż za 76 zł w 36 godzin może się okazać podróżą za 200 zł w 46 godzin. :) W plan może w końcu wkroczyć mgła, deszcz, drogi transfer z/do lotniska - lub nawet wszystko na raz :)

6:00 rano-lot w 2 str, który okazał się lotem w 1 str ;)


2. jeśli w planach macie oglądanie jakiejś popularnej walki bokserskiej (np. Adamek - Szpilka), lepiej wykażcie się lepszym planowaniem niż my. Liczenie, iż w każdym lokalu na Nowym Świecie, będzie transmisja walki i to jeszcze za darmo, z tanim browarem/sokiem, może się okazać mało efektywne. W praktyce może się okazać, że na całym Nowym Świcie transmisje, można policzyć na palcach jednej ręki, a już te w otwartych lokalach pewnie wcale nie istnieją. Dobrze, że jeszcze o 23 da się alarmowo wbić do lokalnego pubu w Modlinie, gdzie pizza stoi za 15 zł, a piwo za 4 zł :)

Miejsca w 1 rzędzie i tv wielo...calowy :)


3. warto przed wyjazdem zarezerwować jednak nawet kiepski nocleg. Nocne wędrówki w deszczu po całym dniu zwiedzania, nie mają racji bytu. W razie czego polecamy nie najgorszy całodobowy motel w Modlinie, gdzie za jedynie (phii...) 120 zł można dostać pokój 2-osobowy bez łazienki. Lepiej jednak spać 4 h w łóżku co nie?. Zwłaszcza, że to przemiła pani z motelu dała nam cynk o transmisji walki w pubie z lokalsami.

4. muzea są super! ale zwiedzanie muzeum w niewygodnych butach już nie jest takie świetne wcale. Tak wiem, ja stara weteranka wycieczek i zwiedzania i niewygodne buty?!? Nie popisałam się cóż, odpokutowałam dosłownie i w przenośni, koszmarnym bólem stóp.

5. naprawdę warto odwiedzić Centrum Nauki Kopernik. Spędziliśmy w nim 4 godziny (ja już po raz drugi) i mimo to nie zdążyliśmy wypróbować wszystkich atrakcji. Dobrym pomysłem jest wcześniejsza internetowa rezerwacja, dzięki czemu można uniknąć gigantycznej kolejki, lub w ogóle dostać bilety, o czym nie ma pewności jak się dotrze prosto do centrum bez rezerwacji.



6. Jeśli lubicie nowoczesne muzea rodem z Science Fiction to Muzeum Historii Żydów Polskich jest bardzo dobrym pomysłem. Na odwiedzających mają wpływać dźwięki, kolory, światła, obrazy i oczywiście spora dawka informacji odnośnie historii głównych bohaterów. Jeśli się zdecydujecie, przed wami 2-3 h szow dla zmysłów. Inspirująca jest też czasowa wystawa opowiadająca historię powstania muzeum.

Ulica wybudowana pod ziemią w muzeum

Następną podróż planujemy za kilka miesięcy, może tym razem uda nam się czmychnąć na cały weekend?, wrócić o czasie i jednak trochę odpocząć?

wtorek, 11 listopada 2014

Żłobek - pierwsze podsumowania

Pączki od 2 miesięcy chodzą do żłobka, czas więc na pierwsze wnioski z powziętej wcześniej decyzji. (Którą de facto nie było łatwo przeforsować w rozmowach z Pączkowym tatą.)

Dylemat 1 - Aklimatyzacja

O dziwo w przypadku bliźniąt to chyba jakoś szybciej idzie, bo Pączki już trzeci tydzień żłobka (i to przerwany dłuższym weekendem) zaczęli bez płaczu i ze zgodą na "idziesz jutro do żłoba pobawić się zabawkami?". W trzeci poniedziałek przywitaliśmy panią w żłobku milczącym przyzwoleniem, w czwarty już rześkim krokiem chłopcy wbiegli do sali zabaw, w piąty poniedziałek zapomnieliśmy już kompletnie o wcześniejszych aklimatyzacyjnych obawach. 

Technicznie rzecz biorąc pewnie wszystko poszłoby jeszcze sprawniej, gdyby nie dziwny regulamin naszego żłobka. Rodzic przyprowadzający swój skarb do żłobka, przekazuje go w ręce pani wychowawczyni w korytarzu. Dalej skarb musi sobie radzić sam. Stresujące to z perspektywy rodzica i pewnie nie mniej w odbiorze malucha.

Chłopcy najwyraźniej bardzo lubią swój żłobek i panie wychowawczynie. Idą do żłobka codziennie rano w podskokach i wchodzą na salę z uśmiechem bez jakiejkolwiek skargi. 

Dylemat 2 - Choroby

Nie do końca wiem jak podejść do kwestii chorób w związku ze żłobkiem, bo nie jestem pewna, czy powinnam się cieszyć, że chłopcy chorują TYLKO raz w miesiącu opuszczając na raz dzień lub dwa, czy narzekać, że chorują 3 razy częściej niż przedtem. Obserwuję też dzieci znajomych w podobnym wieku i dochodzę do wniosku, że nie tylko dzieci żłobkowe chorują - w tym okresie kaszel, katar itd mają zarówno dzieci karmione piersią, pozostające pod całodobową opieką mamy, babci, opiekunki jak i moje żłobkowe. Generalnie chyba nie jest z nami tak źle, bo jak dotąd we wrześniu opuściliśmy 5-6 dni i w październiku podobnie, każdorazowo przedłużając weekend o czwartek, piątek lub poniedziałek. Zaliczyliśmy katary, kaszle, gorączki, biegunki i jak dotąd nic poważniejszego. Problemem jest oczywiście przyjmowanie leków, co ze strony mamy jest niewykonalne z powodu oporu, kaszlu, wymuszonych wymiotów, wypluwania na rodzicielkę, szczypania, gryzienia itp.


Dylemat 3 - co lepsze? i dla kogo lepsze?

Bardzo długo zastanawialiśmy się nad najlepszym rozwiązaniem, po moim powrocie do pracy. Sytuacja dodatkowo się skomplikowała, w związku z dobrą propozycją zawodową, związaną nie tylko z lepszymi zarobkami, ale przede wszystkim z szansą rozwoju i zapachem nowości ( niestety od razu 8 godzin, bez możliwości częstszych zwolnień). Tata w związku z tym zaoferował, że zrezygnuje z grania w drużynie, na rzecz częstszego spędzania czasu z synami i trenowania dzieci w klubie ( mniej wyjazdów na mecze, mniej treningów). Nadal jednak dylemat dotyczył godzin od rana do 15, w których ja tkwię w biurze.

Oczywiście skrajnym rozwiązaniem była rezygnacja któregoś z nas z pracy i pozostanie w domu. Jednak Tomek nie miałby już powrotu do szkoły, gdzie w tym roku zaproponowano mu umowę na czas nieokreślony, a ja też nie mam żadnego, najmniejszego talentu do zajęć chałupniczych, lub innych dających chociaż minimalną krajową na przeżycie. Opcja ta została przez nas bardzo szybko odrzucona. To oczywiście, że kochamy nasze dzieci i chcielibyśmy dla nich jak najlepiej, a co za tym idzie chcemy żeby miały co jeść, mogły spędzać czas w ciekawy i rozwijający sposób, a w przyszłości poszły na studia i mogły zobaczyć kawałek świata. Na to niestety potrzeba pieniędzy, które w naszym zadupiastym mieście ciężko zarobić w pojedynkę.

Pomysł z opiekunką upadł, nie tylko z powodu równowartości wypłaty Tomka w szkole, ale też jakoś nie mieliśmy odwagi zaufać komuś krzątającemu się po naszym 42-metrowym bajzlu. Uznaliśmy też, że nie mamy warunków mieszkaniowych do tego, żeby ktoś zapewnił chłopcom wystarczającą porcję ruchu i wrażeń.

Mimo deklaracji ze strony babć, wykorzystywanie ich do wychowywania własnych dzieci i to za darmo to jakoś sprzeczne z moimi przekonaniami. Mamy też nieco inne podejście do kwestii wychowania, zwłaszcza w obszarze zakazów i nakazów jeśli rozumiecie o co mi chodzi ;) Co więcej szkoda, by mi było mojej mamy czy teściowej, które kilka godzin dziennie musiałyby przetrwać z naszymi dziećmi, nienależącymi do ani grzecznych ani spokojnych. Niby z jakiego tytułu musiałyby tego chcieć?


Dylemat 5 - plan dnia

Początkowo mieliśmy super optymistyczną wizję, że będziemy prowadzić Pączki do żłobka na 3-4 godziny w ciągu dnia. Potem okazało się, że pączkowy tata zgodnie z planem w szkole, obstawia głównie popołudnia, ale do żłobka można odstawiać dzieci tylko rano. Tym sposobem chłopcy chodzą tam 4 dni w tygodniu na 8:00 do 15:20 i we wtorki od 6:45 do 15:20. Mi przypadła najprzyjemniejsza część dnia, czyli odbieranie uradowanych dzieci, po czym spacer i wspólne zabaw do 18:20 kiedy to do domu wraca tatuś. Tatuny przyspawają się wtedy do ojca i mama może śmigać na zumbę, step, czy na plotki. Z reguły jeszcze kąpiel i o 20:00 Pącze smacznie śpią.

Podsumowując

Nadal moja wiara w pozytywny wpływ żłobka na rozwój moich synów jest niezachwiana. Rozwijają się w szybkim tempie (nowe słowa, nowe umiejętności, nowe reakcje) i przede wszystkim są bardzo samodzielni. Mają okazję wybawić się z innymi dziećmi i wybiegać do woli. Minus, który nam doskwiera to brak spacerów czy jakichkolwiek wyjść z dziećmi. Przez całe 7-10 godzin dzieci siedzą w pomieszczeniu, bo dla Pań to zbyt duży problem wyjść z nimi chociaż do ogrodu przy budynku.

Trochę w ramach buntu wychodząc ze żłobka po 15:00, zwykle lądujemy na min. 30 minut ... w ogrodzie przy żłobku, co nie pozostaje niezauważone przez pozostałe dzieci i panie. Dopiero po przetestowaniu zjeżdżalni w grupie starszaków, ruszamy na podbój reszty dzielnicy.



wtorek, 28 października 2014

Żarłoczne Pącze, ja siam i ja koniecznie z bratem

Zachodzi u nas ostatnio dziwna zależność - Pączki tracą na wadze i wyciągają się w górę, jednocześnie pochłaniając niewyobrażalne ilości jedzenia. Może odkryli sekret na miarę Św. Graala - idealna dieta polegająca na pałaszowaniu wszystkiego w dowolnych ilościach. Po powrocie ze żłobka ( czyli po śniadaniu, II śniadaniu, obiadku i podwieczorku - wszystko w 7 godzin!), prawie rzucają się na wszystko, co tylko zaserwuje mama. Brak faworytów i gustów - nie liczy się jakoś a ilość na talerzu ( i częstotliwość serwowania ;) Chwilami zastanawiamy się, czy w żłobku jedzonko znajduje się jedynie na rozpisce na ścianie?!, czy dzieci jednak dostają je w realu?! ;) a może to tylko moje dzieci są takie żarłoczne ostatnio? ;)



Żarłoczne Pącze wykazują w ostatnich tygodniach wiele innych sprzeczności. M.in. jednocześnie wszystko chcą robić samodzielnie - "jeść ja swoją łyżką a nie mamy!" ( w wolnym tłumaczeniu na polski bo w oryginale "aaaaaaaaaauuuaaaa"), "ubrać spodnie ja sam!" ( dosł. "jaaaaaaaaaaaaaaaa, daj daj daj daj!"), "pić z dużej szklanki Olo chce! (dosł. "jaaaaaaaaaaaaaaaaaa"), "Fifi sam wejdzie po schodach na III piętro" ("jaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa"). Z drugiej strony ich poczucie samodzielności i indywidualności idzie w zapomnienie, zawsze gdy próbuje się ich rozdzielić. Oluś ma w żłobku zajęcia z fizjoterapeutą, więc na wycieczkę do pani zabiera zawsze brata. Fifi na spacer do logopedy ciągnie za sobą Olafka, w końcu w jego ocenie brat też słabo się komunikuje ze światem. Są wręcz nierozłączni. Nawet na karnym jeżu ( dosł. karnej podłodze) zawsze odpokutowują w zestawie Olo+Fifi. Jeden siedzi za karę, drugi natomiast dla towarzystwa. W żłobku panie specjalnie dla nich prowadzają dzieci w parach do toalety, do umywalni itd. Braciaki nie dają się rozdzielić. W sytuacji, gdy Olo został półtorej godziny wcześniej odebrany przez babcię (wizyta u lekarza), Filipek cały ten czas przesiedział płacząc pod drzwami. Jego brat natomiast musiał być siłą wyniesiony z budynku bez brata, mimo głośnego wrzasku, że jeszcze Fifiego babcia zapomniała.

Wcześniej pytana o to, czy bliźniaki zawsze są nierozłączne, byłam w stanie podać wiele przykładów, w których chłopcy przebywali osobno bez płaczu - wizyty Filipka u fizjoterapeutki 2 razy w tygodniu przez kilka miesięcy, wycieczki Olafka z mamą na zakupy, czy na hufcowe zebranie. Teraz jak widzicie sytuacja ma się zgoła inaczej. Mimo, że Olafek częściej ma powodów, aby urwać się ze żłobka (gorączka, biegunka itp), odebrać trzeba niestety oba egzemplarze i podwójnie prosić babcię o podwójne wsparcie.

Z takim "zimnym elbląskim" ;)



Ps. cicho u nas bo gorączka była, potem biegunka, potem katar a potem kaszel i tak minęły nam trzy tygodnie. 4-5 godzin snu na dobę, zwalały nas z nóg o 21:00, bez sił na blogowanie. Cudem pączkowy tata opuścił dopiero 1 dzień w pracy, mama też aż 1 w ciągu 4 miesięcy w nowym corpo świecie. Babcia niestety opuściła już pewnie z tydzień ze swojego prywatnego życia. 

z wujkiem Marcinem jeszcze przed fryzjerem 





poniedziałek, 6 października 2014

Tatuny

Na początek cofnijmy się o jakieś 2 lata wstecz, kiedy to M. i T. z nadzieją wpatrywali się w ogromny monitor u ginekologa, zaciskając kciuki z nadzieją na Hanię i Julkę. Kiedy już po 2 minutach Hania na 100% okazała się Olafem a Julka na 70% Filipkiem - wszystko automatycznie stało się jasne. Mama będzie miała przerąbane. Do końca życia nie zwycięży w żadnym domowym głosowaniu. I mimo, że jak się mówi - nadzieja zawsze umiera ostatnia - nawet trzymanie kciuków podczas ostatecznego rozwiązania, nie odmieniło już losu zapisanego w gwiazdach. Mama została rodzynkiem, lub rodzynką technicznie rzecz biorąc.

Co prawda pierwszy rok życia Pączków został praktycznie zmonopolizowany przez rządy mamy, ale praktycznie zaraz potem zainaugurowany został "czas taty". Mężczyźni pobyli razem 2 wakacyjne miesiące i zintegrowani na całego, zaczęli na każdym kroku trzymać sztamę. Tata wracający do domu, jest witany okrzykami radości i wiwatami. Tatę wychodzącego do pracy żegnają zawodzenia i płacze. Tata jest generalnie najważniejszy :) A mama dzięki temu (nieco zazdrosna) może w końcu trochę odpocząć i częściej wyrwać się gdzieś z koleżankami. 

Wieczory u Tatusia są wyjątkowe


Tatuny przebywając sporo ze swoim Stwórcą, zaczynają przejmować jego nawyki i gusta. Filipek wykazuje coraz większą miłość do piłki i kopania wszystkiego co jest obłe, okrągłe, lub co da się kopnąć małą prawą nóżką. Razem z Olafem kipią też energią (co mają zdecydowanie po tacie, bo mama to raczej miłośnik romansu i wygodnego fotela). Żeby efekty erupcji energii nie były widoczne na ścianach i domowych sprzętach, mama z tatą dwoją się i troją w wymyślaniu energetycznych wyzwalaczy. W ruch idzie nie tylko piłka, ale też wszelkie wyścigi, ganiacze, biegi z przeszkodami, a od dziś jeszcze... hulajnogi. Ci prawda zamierzaliśmy je zakupić wiosną, ale jedna niespodziewanie spadła nam w prezencie od ciociobabci. Drugą, mama zmęczona bitwą o nową zabawkę, pojechała na sygnale kupić najszybciej jak się dało. Po instalacji oświetlenia niezbędnego w hulajnogach zimą, oba sprzęty świecące i migające śmigają obciążone uśmiechniętymi Pączkami :) Tyyyyyle radości dla całej czwórki: tatunów, taty i rodzynki ;)

Olafkowa hulajnoga po tuningu, wzbogacona o niezbędne oświetlenie ledowe 

Filipkowa hulajnoga oryginalnie ma świecącego koguta z tyłu






niedziela, 28 września 2014

Pączkiwalking :)

Tytuł posta wynika z kilku skojarzeń na raz, ale najbardziej ma odnosić się do rodzinnego wszędobylstwa i ciągłej potrzeby przemieszczania się. Nie tylko Pączki nie są w stanie usiedzieć w miejscu, ale my również, co w ostatnich dniach lata i na początku jesienie szczególnie daje się zauważyć. Ciężko jest nas złapać w domu jeśli się wcześniej nie "zapowie" na wizytę. (Praktycznie graniczy to z cudem, aby nas zaskoczyć w domu popołudniu a tym bardziej w weekend). 

Zaczynam się obawiać, czy to nie ma wpływu na stwierdzaną przez nas ostatnio nadpobudliwość naszych synów? W końcu w ciąży zrobiłam chyba setki km najpierw po mieście spacerując do nocy, a potem po szpitalnych korytarzach (kapcie zdarłam w miesiąc wyobraźcie sobie). Jak chłopcy mają być spokojniejsi i wolniejsi, gdy ciągle ich pobudzamy do aktywności, do poznawania świata w ekstremalnym tempie? Wielu ich rówieśników zna zaledwie najbliższą okolicę - osiedle, dzielnicę. Pączki natomiast w swoim półtorarocznym żywocie zwiedziły już Trójmiasto wzdłuż i wszerz, Iławę, Ostródę, Mierzeję, Mazury, Frombork, Kraków, Zakopane itd. Przejechali autem Polskę od góry do samego dołu i samolotem dotarły prawie na koniec Europy. Chyba są zarażeni owsikami w d... jak to się mówi. Od mamy i taty :) Myślę, że "świat to dla nich za mało" ;) w końcu to dwóch takich co ukradną księżyc :P

Podwieźć Cię gdzieś śliczna Blondi? (Milenka gościnnie na blogu ;)

A tu dosłownie "Pączkiwalking" - bo można chodzić po plaży z kijkami, a można z Pączkami :)


poniedziałek, 15 września 2014

Sto lat sto lat! - czyli wszystkiego najlepszego z okazji 18-nastki

Sto lat sto lat niech żyją Pączki nam! i wszyscy hurem! Sto lat sto lat!;)

Dokładnie 18 miesięcy temu na świat przyszedł najpierw Olafek, a dwie minuty później o kilogram mniejszy Filipek. Ku radości mamusi i tatusia urodzili się w pełni zdrowi, głośni, silni i głodni :) I tak już pozostało do dziś, z akcentem na strasznie głodni i okropnie głośni:) Urośli od tego dnia ponad czterokrotnie (wagowo), zwiększyli swój zasięg rażenia (i skalę zniszczenia) chyba z tysiąckrotnie, ale jednocześnie dostarczyli nam z milion drobnych i większych powodów do radości. 

Jakie są te Pączki w swoją 18-nastkę?

  • wiecznie nienajedzone - ale o tym tylko pokrótce - pochłoną każde ilości wszystkiego co jadalne i niejadalne. Gustują w papierze, błocie, piasku, kremach i... parówkach Berlinkach. Na dźwięk reklamy swoich ukochanych parówek przybiegają przed tv i wpatrują się ze śmiechem i gestykulacją.
Olo lubi kiełbę z ogniska, jak na małego harcerza przystało, Fifi jest fanem ogniskowej musztardy z gorczycą ( o dziwo bez skutków ubocznych)

  • nadal niestety mało komunikatywne - Filip do wyrażenia swojej królewskiej woli wykorzystuje przeważnie piskliwy wrzask i jęk, choć potrafi też powiedzieć mama, tata, baba, tak, nie i ...OLAF (brzmi to jak OŁA, ale zdecydowanie chodzi mu o brata). Olaf mówi wyraźniej i głośniej, ale też zasób jego słów mieści się w liczbie 6 - mama, tata, baba, dziadzia, tak, nie. Reszta to jakiś ich własny język, który nawet nam jest ciężko zrozumieć.
  • ruchliwe jak nieco większe atomy - dosłownie wszędzie ich pełno i o dziwo przeważnie rozrabiają tuż na naszych oczach, a nie w ukryciu jak większość dzieci. Wcale się nie krępują tym, że mama patrzy i nie pozwala i grozi palcem. Generalnie, gdy chcą zbroić to traktują nas/mnie jak powietrze. 
Piłkolubny Fifol i jego utalentowana prawa nóżka. Olaf i nietypowy sposób jazdy na rowerze.
  • wciąż niewystarczająco duże żeby przesypiać całe noce - próby przekupienia Pączy wodą, piciem lub samym uściskiem mamy lub taty spęłzły na niczym. Budzą się między 01:00 a 4:00 z potwornym rykiem na mleko. I generalnie bez 180 ml mleka nie podchodź!Grozi rykiem, wrzaskiem i ciężkim pogryzieniem, a już na pewno obudzeniem brata i rykiem w wersji double serround. Tak więc mama i tata potulnie na dźwięki dochodzące z pokoju obok, reagują wstaniem bez dyskusji i pośpiesznym uruchomieniem procesu wytwórstwa mleczka. 
  • raczej negatywnie nastawione do procesu żłobkowej socjalizacji - zdecydowanie nie socjalizują się z paniami wychowawczyniami, nie ułatwiając im zadania polegającego na przetrwaniu do 17 i do zakończenia pracy. Od drugiego dnia w żłobku Filip oceniany jest jako wrzaskliwy (wwierca się w mózg) i wymagający indywidualnej opieki przez jedną z 5 pań (na 32 dzieci!). Olo za to jak na razie nie zamierza w żłobku dać nikomu odsapnąć i oficjalnie spać nie będzie i już ;)
  • są też bardzo kochane i słodkie jeśli tylko akurat nie wspinają się po meblach pod żyrandol, ani nikomu nie spuszczają manta. (Tak tak są strasznie butni, mściwi i waleczni).
Olaf 

Filip

Co lubią?

  • Fifi ubóstwia samochody, traktory i ciufcie - wszystko czym można jeździć i udawać dźwięki typu "brum brum". Jest też fanem grania w piłkę i super mu to wychodzi jak na takiego malucha (talent ma chyba po mamie ;) ). Olo lubi pacynki, książki i klocki, choć najbardziej na świecie uwielbia się wspinać, podciągać i opuszczać na dół z krzeseł, stołów i innych mebli.
  • Jeść lubią wszystko - z głodu nie umrą, bo jedzenie znajdą wszędzie. Chętnie jedzą warzywa ( marchewki!) i owoce (maliny, jeżyny, winogrona i.. kwaśne porzeczki prosto z krzaka). 
  • jeśli chodzi o ich "ludzkich" faworytów to obaj ubóstwiają swojego tatę, wieszają się na mamie i aż świszczą z radości na widok babci. 
Czego nie tolerują?

  • kapuśniaka nie tkną, leków podawanych strzykawką bez użycia siły nie przyjmą mimo próśb i nie przepadają za byciem dotykanymi przez obcych. Tolerują towarzystwo kompletnie nieznajomych, byleby bez zbędnego kontaktu dotykowego. 


PS. zdjęcia made by ciocia Paul w trakcie rowerowego ognicha w Bażantarni. 

środa, 3 września 2014

Szabrownicy

Uwaga uwaga na terenie Elbląga i okolic grasują szabrownicy! Pojawiają się znienacka, ogałacając wszystkie drzewa i krzewy z owoców. W ich zasięgu znajdzie się wszystko na wysokości do 1,5 metra od ziemi, należy więc chronić swoje działki np. poprzez przygotowanie odpowiedniej ilości łakoci zastępczych - domowych ciast, żelek, owoców kupnych itp. W takim przypadku istnieje nikła szansa, że wasze plony  i piękne równe grządki zostaną oszczędzone. 

Knują coś i kalkulują ;)

Fifi: "Zobacz Olo jakieś porzeczki jeszcze znalazłem!"

Fifi:"Ojej..ups"   Olo: "Ej ja się tu schowałem! Znajdź inną kryjówkę"

Berek!

Wujek Marcin zamiast siłowni pakuje Pączki ;)  a Olo opiekuje się zszabrowanymi jeżynami :)

ps. jutro żłobek dzień czwarty, a Olo dziś gorączka 38,1 :( czyżby to już?!?


sobota, 30 sierpnia 2014

Niemamnanicsiły i żłobkowe dylematy

Postów niestety ostatnio tyle co i moich sił witalnych - czyli o wiele za mało. Energii starcza mi jedynie na 8 h pracy i drogę w tę i z powrotem. Z drugiej strony plotka w pracy głosi, że dyrektor w kuluarach nazywa mnie petardą - taki żart odnośnie mojego nadmiaru energii i ADHD :P Cóż z tego, skoro po powrocie do domu, ledwo daję radę dotrwać do 20:00, kiedy Pączule w końcu ogłaszają zakończenie dnia. Myślę, że gdybym położyła się spać zaraz po zaśnięciu chłopców, odpłynęłabym w 30 sekund. Choć harcerskie i domowe obowiązki pozwalają przyłożyć głowę do poduszki koło 23:00. I tak w koło macieju pewnie przez najbliższe 10 lat ;)

Ostatnio na tapecie jest kwestia żłobka i końca najdłuższych wakacji w życiu Pączków :)

Koniec laby - czas pakować kredki, kapciuszki do plecaczków i od poniedziałku chłopcy rozpoczynają edukację w państwowym żłobku, w którym królowa jest tylko jedna ( a właściwie 4 ) - pani wychowawczyni :) Tym razem to nie wola króla Filipka i księcia Olafka będzie narzucona całemu otoczeniu, lecz wola pań wychowawczyń będzie narzucona 30 dzieci (biedne!).

Najbardziej całą sytuacją o dziwo przejmuje się pączkowy tata - zestresowany i zatroskany o swoje skarby. Mama ma chyba większą wiarę w ogarnięcie swoich synów i ich umiejętności adaptacyjne. Tata z lekka wykazuje symptomy paniki - przerażenie w oczach i napady lęku. objawiane przytulaniem dzieci bez powodu w ramach samouspokojenia ;) Z drugiej strony o matce też można powiedzieć, iż jest mega-przejęta - w końcu jej dwa paciorki przez 4-6 godzin dziennie będą doglądane i pielęgnowane przez całkiem obce ręce (oby! bo grozi mordem ;) )

Za nami pierwsza wizyta w państwowej przechowalni dzieci w grupie tzw. średniaków (1 - 1,5 roku) i mamy już pierwsze wnioski. O dziwo żłobek (oddalony od naszej klatki z 50 metrów a od bloku z 30 metrów) już nie przypomina przybytku Edwarda Gierka - wszystko jest całkiem nowe i kolorowe i dostosowane do wiercących się mikrusów. Panie wydają się miłe i ogarnięte w tym co robią, choć załapały minusa za zbyt rzadkie wychodzenie z dziećmi na świeże powietrze, ale to nadrobimy popołudniami. W poniedziałek o 8:00 godzina zero, a właściwie 3 godziny, bo tyle na początek Pączule dostaną czasu na demolkę żłobka i test nerwów pań wychowawczyń. Trzymajcie kciuki, bo mimo lekkości tonu posta,ciężko nam troszkę na serduchu ;)

ps. foty nie chcą się przesłać z telefonu uparte a godzina późna więc fotowy post jutro ;)

sobota, 16 sierpnia 2014

Nie ma nudy

Czasem siadamy i narzekamy na nasz malutki grajdołek (czyt. Elbląg) i brak wielkomiejskich atrakcji typu aquapark, zoo czy inne, o których wieści nawet nie dochodzą na naszą prowincję. Oczywiście najbardziej narzekam ja ;) Jednak w chwilach szczególnej desperacji nawet w naszym regionie można całkiem ciekawie spędzić czas z maluchami, nie wyjeżdżając poza obszar 40 km. Poniżej nasz własny, autorski poradnik wakacyjny :)

Rodzinne rowerowanie :) 

Rowery to nasze tegoroczne odkrycie (albo raczej powrót do nawyków sprzed ciąży). Dzięki odkurzeniu starego roweru mamy, pożyczeniu roweru na sezon dla taty i dokonaniu zakupu 2 wygodnych fotelików dla Pączków - śmigamy prawie codziennie na dłuższe i krótsze trasy całą rodzinką. Chłopcy pokochali ten rodzaj transportu od pierwszego wejrzenia, lub raczej pierwszego ... siedzenia. Z zafascynowaniem i dumą prężą się za plecami rodziców, z minami typu "możecie nam wszyscy zazdrościć", jakby co najmniej siedzieli w najnowszym modelu Porshe :) 

Niestety nie w głowie nam było uwiecznianie naszej frajdy na zdjęciach, ale w swoim czasie się nimi podzielimy. 

Kąpiele wszelakie, w przeróżnych zbiornikach wodnych

Miłość do wody jest jakby zakodowana w Pączkowym losie - w końcu urodzili się pod znakiem Ryb, a nie tak jak było w początkowym planie - Barana. Uwielbiają pluski, skakanie w wodzie i uciekanie mamie w stronę głębszych miejsc.

Podczas tegorocznych wakacji testowaliśmy kilka różnych miejsc:
- w Elblągu - basen ogródkowy dziadków ( na ogromny +), basen w pobliskim hotelu ( trochę nuda, choć na +)
- nad jeziorem w oddalonym o 30 km Pasłęku (dużo frajdy i mały koszt na +) i trochę dalej położonej Iławie ( super i na +)

Pasłęcki lans :)

 
Olo w Pasłęku i oba Pączki w Iławie nad jeziorem



Poddaliśmy testom również plaże w Kadynach i na Mierzei. Wynik mimo kilku prób nie był zbyt korzystny. Może to związane z moją awersją do plaży, piasku i nadmorskiego skwaru? A może z faktem, iż Pącze namiętnie wżerają piach i wszystkie śmieci ( których na plaży multum). Na minus jest też brak prysznica, czy innego sposobu wypłukania piasku po wyjściu z plaży, co dorosłemu może tak bardzo nie przeszkadza, ale maluchom zapiaszczone tyłki czy stopy i owszem nie poprawiają komfortu. Plażing niestety nie dla nas w ciągu przynajmniej roku, kiedy to mam nadzieję moi synowie przestaną lizać kamienie i konsumować piach.

W okolicy zawsze znajdzie się jakaś fajna impreza dla dzieci.

Przykładem była świetna wizyta w Sopocie na zawodach psów "latających", czyli biegającym za ringo. Chłopcy zafascynowani wpatrywali się w psiaki i podziwiali ich akrobacje. W gratis wliczają się wszyscy inni widzowie - tak ciekawi i różnorodni. Wszyscy zaczepiają nas i my zaczepiamy kogo się da. Są rowery, psy i jeszcze więcej rowerów i psów.

Gdy tylko nadarzy się okazja zaliczamy wszelkie festyny, imprezy miejskie i pikniki - w końcu zawsze jest coś do jedzenia i nieprzewidziane atrakcje.


 
Mamo, mamo piesio lata!


W letnie dni można jeszcze:

Pojechać na wycieczkę ...



Samochodem babci... np. na karuzelę..


... lub do lasu...







 W środku tygodnia w ramach popołudniowych wojaży wpadamy na trening do taty, albo .. do Iławy na trening kolegów taty. W końcu taki trening to sama frajda - piłka jest? - jest! - dzieci są? - są! - picie i jedzenie jest? - jest!