Pączki

Pączki

wtorek, 11 listopada 2014

Żłobek - pierwsze podsumowania

Pączki od 2 miesięcy chodzą do żłobka, czas więc na pierwsze wnioski z powziętej wcześniej decyzji. (Którą de facto nie było łatwo przeforsować w rozmowach z Pączkowym tatą.)

Dylemat 1 - Aklimatyzacja

O dziwo w przypadku bliźniąt to chyba jakoś szybciej idzie, bo Pączki już trzeci tydzień żłobka (i to przerwany dłuższym weekendem) zaczęli bez płaczu i ze zgodą na "idziesz jutro do żłoba pobawić się zabawkami?". W trzeci poniedziałek przywitaliśmy panią w żłobku milczącym przyzwoleniem, w czwarty już rześkim krokiem chłopcy wbiegli do sali zabaw, w piąty poniedziałek zapomnieliśmy już kompletnie o wcześniejszych aklimatyzacyjnych obawach. 

Technicznie rzecz biorąc pewnie wszystko poszłoby jeszcze sprawniej, gdyby nie dziwny regulamin naszego żłobka. Rodzic przyprowadzający swój skarb do żłobka, przekazuje go w ręce pani wychowawczyni w korytarzu. Dalej skarb musi sobie radzić sam. Stresujące to z perspektywy rodzica i pewnie nie mniej w odbiorze malucha.

Chłopcy najwyraźniej bardzo lubią swój żłobek i panie wychowawczynie. Idą do żłobka codziennie rano w podskokach i wchodzą na salę z uśmiechem bez jakiejkolwiek skargi. 

Dylemat 2 - Choroby

Nie do końca wiem jak podejść do kwestii chorób w związku ze żłobkiem, bo nie jestem pewna, czy powinnam się cieszyć, że chłopcy chorują TYLKO raz w miesiącu opuszczając na raz dzień lub dwa, czy narzekać, że chorują 3 razy częściej niż przedtem. Obserwuję też dzieci znajomych w podobnym wieku i dochodzę do wniosku, że nie tylko dzieci żłobkowe chorują - w tym okresie kaszel, katar itd mają zarówno dzieci karmione piersią, pozostające pod całodobową opieką mamy, babci, opiekunki jak i moje żłobkowe. Generalnie chyba nie jest z nami tak źle, bo jak dotąd we wrześniu opuściliśmy 5-6 dni i w październiku podobnie, każdorazowo przedłużając weekend o czwartek, piątek lub poniedziałek. Zaliczyliśmy katary, kaszle, gorączki, biegunki i jak dotąd nic poważniejszego. Problemem jest oczywiście przyjmowanie leków, co ze strony mamy jest niewykonalne z powodu oporu, kaszlu, wymuszonych wymiotów, wypluwania na rodzicielkę, szczypania, gryzienia itp.


Dylemat 3 - co lepsze? i dla kogo lepsze?

Bardzo długo zastanawialiśmy się nad najlepszym rozwiązaniem, po moim powrocie do pracy. Sytuacja dodatkowo się skomplikowała, w związku z dobrą propozycją zawodową, związaną nie tylko z lepszymi zarobkami, ale przede wszystkim z szansą rozwoju i zapachem nowości ( niestety od razu 8 godzin, bez możliwości częstszych zwolnień). Tata w związku z tym zaoferował, że zrezygnuje z grania w drużynie, na rzecz częstszego spędzania czasu z synami i trenowania dzieci w klubie ( mniej wyjazdów na mecze, mniej treningów). Nadal jednak dylemat dotyczył godzin od rana do 15, w których ja tkwię w biurze.

Oczywiście skrajnym rozwiązaniem była rezygnacja któregoś z nas z pracy i pozostanie w domu. Jednak Tomek nie miałby już powrotu do szkoły, gdzie w tym roku zaproponowano mu umowę na czas nieokreślony, a ja też nie mam żadnego, najmniejszego talentu do zajęć chałupniczych, lub innych dających chociaż minimalną krajową na przeżycie. Opcja ta została przez nas bardzo szybko odrzucona. To oczywiście, że kochamy nasze dzieci i chcielibyśmy dla nich jak najlepiej, a co za tym idzie chcemy żeby miały co jeść, mogły spędzać czas w ciekawy i rozwijający sposób, a w przyszłości poszły na studia i mogły zobaczyć kawałek świata. Na to niestety potrzeba pieniędzy, które w naszym zadupiastym mieście ciężko zarobić w pojedynkę.

Pomysł z opiekunką upadł, nie tylko z powodu równowartości wypłaty Tomka w szkole, ale też jakoś nie mieliśmy odwagi zaufać komuś krzątającemu się po naszym 42-metrowym bajzlu. Uznaliśmy też, że nie mamy warunków mieszkaniowych do tego, żeby ktoś zapewnił chłopcom wystarczającą porcję ruchu i wrażeń.

Mimo deklaracji ze strony babć, wykorzystywanie ich do wychowywania własnych dzieci i to za darmo to jakoś sprzeczne z moimi przekonaniami. Mamy też nieco inne podejście do kwestii wychowania, zwłaszcza w obszarze zakazów i nakazów jeśli rozumiecie o co mi chodzi ;) Co więcej szkoda, by mi było mojej mamy czy teściowej, które kilka godzin dziennie musiałyby przetrwać z naszymi dziećmi, nienależącymi do ani grzecznych ani spokojnych. Niby z jakiego tytułu musiałyby tego chcieć?


Dylemat 5 - plan dnia

Początkowo mieliśmy super optymistyczną wizję, że będziemy prowadzić Pączki do żłobka na 3-4 godziny w ciągu dnia. Potem okazało się, że pączkowy tata zgodnie z planem w szkole, obstawia głównie popołudnia, ale do żłobka można odstawiać dzieci tylko rano. Tym sposobem chłopcy chodzą tam 4 dni w tygodniu na 8:00 do 15:20 i we wtorki od 6:45 do 15:20. Mi przypadła najprzyjemniejsza część dnia, czyli odbieranie uradowanych dzieci, po czym spacer i wspólne zabaw do 18:20 kiedy to do domu wraca tatuś. Tatuny przyspawają się wtedy do ojca i mama może śmigać na zumbę, step, czy na plotki. Z reguły jeszcze kąpiel i o 20:00 Pącze smacznie śpią.

Podsumowując

Nadal moja wiara w pozytywny wpływ żłobka na rozwój moich synów jest niezachwiana. Rozwijają się w szybkim tempie (nowe słowa, nowe umiejętności, nowe reakcje) i przede wszystkim są bardzo samodzielni. Mają okazję wybawić się z innymi dziećmi i wybiegać do woli. Minus, który nam doskwiera to brak spacerów czy jakichkolwiek wyjść z dziećmi. Przez całe 7-10 godzin dzieci siedzą w pomieszczeniu, bo dla Pań to zbyt duży problem wyjść z nimi chociaż do ogrodu przy budynku.

Trochę w ramach buntu wychodząc ze żłobka po 15:00, zwykle lądujemy na min. 30 minut ... w ogrodzie przy żłobku, co nie pozostaje niezauważone przez pozostałe dzieci i panie. Dopiero po przetestowaniu zjeżdżalni w grupie starszaków, ruszamy na podbój reszty dzielnicy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz