Nigdy nie było mi jeszcze tak ciężko usiąść do bloga jak dziś - tyle różnych spraw chciałabym posunąć do przodu po powrocie z "wakacji". Jednak prowadzenie bloga zobowiązuje więc przesunęłam przedświąteczne porządki i oto jestem :).
Najczęściej słyszane przeze mnie pytanie w ciągu ostatnich 2 dni brzmi "Jak było?". Odpowiedź może być tylko jedna - "super!". Ciepło i słonecznie ( w dzień 20-22 st., w nocy kilkanaście), intensywnie (Pisa, Florencja, Livorno - około 30h zwiedzania na piechotkę w 3 dni) i przede wszystkim relaksująco. Choć myślę, że nawet 3 dni w ośrodku z książką dałyby mi frajdę porównywalną z wyprawą na Taiti.
Od lewej: Piza i dalej Florencja
W trakcie wyjazdu uświadomiłyśmy sobie, że latem minie 10 lat od naszej ostatniej wspólnej podróży w studenckim stylu (dużo - za mało - dużo zobaczyć i mało zapłacić). Miło było znów "urwać się ze smyczy" i przeżyć przygody. Trafił nam się strajk kolei, udar słoneczny (tak to ja - ciemne włosy i brak czapki), lepsze i mniej dobre wybory w kwestii żywienia i całkiem przyjemny (choć mega tani) hostel w Pizie. We dwie łatwo było osiągnąć kompromis odnośnie programu zwiedzania, choć programem zwiedzania oficjalnie zarządzała Paul. Zabrakło nam jednego dnia, żeby odwiedzić przepiękną Volterę, ale to akurat znak, iż musimy tam wrócić (oby szybciej niż na 10 rocznicę). Opaliłam się, wyspałam i wygadałam (sorry Paul) za całe półtorej roku domowego reżimu. Za 1000 zł udało się spędzić wspaniały przedłużony weekend, więc nie będzie trzeba sprzedawać samochodu :P
Czy tęskniłam? Tak - w sobie, w ciszy (tak w 85%). Dziwne troszkę rozdwojenie jaźni - jednocześnie starać się chłonąć każdą milisekundę z urlopu i w tym samym momencie odliczać czas do powrotu do domu, do tęskniących Pączusiów. Nie bałam się o nich wcale, bo zostali z jedyną osobą, której powierzyłabym ich bez mrugnięcia okiem - z ich stwórcą i idolem - z tatą.Wspomagany przez swoją i moją mamę w godzinach swoich treningów, stanowił dla Pączków najlepszą opiekę. W końcu kochamy ich tak samo. Martwiła mnie tylko tęsknota Olafa, który ponoć ciągle o mnie "pytał" i do perfekcji opanował słowo "mama" - głośno i wyraźnie. Filipek ubóstwia swojego tatę i babcię więc o wiele lepiej zniósł mój wyjazd.
Po powrocie do domu doceniłam czyste, nakarmione i uśmiechnięte pociechy i ... czysty, zaopatrzony stan mieszkania :) A poranek następnego dnia był bezcenny, bo znów świeża i szczęśliwa ściskałam i obcałowywałam Pączki już od 7:00 bez cienia zdenerwowania. Warto było zresetować licznik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz